sobota, 22 grudnia 2018

„Noelka”, Małgorzata Musierowicz

„Noelka”, Małgorzata Musierowicz

  Za kilka godzin Wigilia, w kuchni straszliwy bałagan, nic jeszcze nie gotowe, a trzeba jeszcze się pięknie ubrać. Brzmi znajomo, prawda? Nie lękajcie się jednak, matki i gospodynie, może być przecież znacznie gorzej. Wystarczy do tego straszliwego obrazu dorzucić ślub córki, która kompletnie zapomniała kupić na tę okazję buty, przyjazd z Ameryki jej przyszłej teściowej i swego własnego męża – filologa, który zamiast pomagać spada z drabiny ściągając firanki i wspiera rodzinę duchowo stosownymi łacińskimi cytatami. Brzmi o wiele ciekawiej, prawda?

  Elka ma kilkanaście lat, piękne orzechowe włosy i niezwykły charakterek. Jej matka nie żyje od kilku lat. Nastolatka wychowuje się z ojcem Grzegorzem, dziadkiem Metodym i jego bratem Cyrylem, którzy w żaden sposób nie umieją sobie z nią poradzić. Kłopoty zaczynają się w wigilijny poranek, gdy Metody pod nieobecność wnuczki wyprasza za drzwi jej szkolnego kolegę, mającego zabrać ją na przejażdżkę motocyklem. Dodatkowo ojciec Elki Wigilię zamierza spędzić u rodziny swojej bardzo bliskiej znajomej, starsi państwo zapraszają na kolację przyjaciółkę i obiekt westchnień z lat szkolnych, aktualnie utrzymującą się ze sprzedaży obrazów na ulicy. Zdenerwowana Elka urządza wielką awanturę i wybiega z domu. Na skutek serii pomyłek otrzymuje posadę Aniołka, który wraz z Gwiazdorem ma odwiedzać poznańskie domy i rozdawać dzieciom prezenty. U boku swojego rówieśnika, Tomka Kowalika, rozpoczyna pracę…

   Tym co najbardziej zadziwia mnie u Małgorzaty Musierowicz jest jej niezwykła umiejętność splatania losów niemal wszystkich swoich bohaterów w jednym, cienkim tomiku. W dodatku każda jej książka, pomimo nagromadzenia postaci, wydarzeń, charakterów i miejsc akcji, stanowi jedną całość narracyjną. W „Noelce” losy całkiem nowej, głównej bohaterki płynnie splatają się z losami Borejków, Anieli, Cesi Żak i innych, znanych nam z poprzednich tomów „Jeżycjady” bohaterów oraz zupełnie nowych twarzy. Książka tchnie niezwykłym ciepłem, wigilijnym klimatem i dowcipem. Znajdziemy w niej też cały zestaw niebanalnych przemyśleń i cytatów. Jednym słowem lektura idealna na krótkie chwile przerwy w przedświątecznym chaosie.

___
Źródła zdjęć:

https://dziupla.sowa.pl/f/qsepwhfwcxnd0.jpg

M. Musierowicz, "Noelka", wyd. Akapit Press 2009

niedziela, 18 listopada 2018

Dinozaury nie czytały i wyginęły - a my?

Dinozaury nie czytały i wyginęły - a my?

              Relacja z Targów Książki w Krakowie

Kolejka sięga od drzwi hali do ulicy. Jakieś 200 metrów. Ludzie nie przepychają się. Nawiązują rozmowy lub wyciągają książki, świadomi, że przed nimi stoi jeszcze co najmniej kilkadziesiąt osób. „Rzucili cukier?” Nie! Zaczęły się Targi Książek!

Krakowską inicjatywę z PRL-em łączą tylko kilometrowe kolejki. Różnorodne wydawnictwa oferują pełną gamę książek. I nie tylko! Zakładki z wmontowanymi lampkami, piękne notesy czy koszulki i kubki ze śmiesznymi hasłami to tylko część akcesoriów, które można kupić. Jednak największe tłumy przyciągają spotkania z autorami. Można z nimi porozmawiać, poprosić o autograf i zrobić sobie wspólne zdjęcie. Na stronie internetowej można znaleźć szczegółowe informacje na temat terminów takich spotkań, a także listę biorących udział w imprezie wydawnictw. Organizacja jest doskonała. Kolejka do drzwi posuwa się błyskawicznie, ludzi wpuszcza się grupami przez troje drzwi, osobnych dla VIP-ów, dziennikarzy i zwyczajnych gości. Na samym wstępie, płacąc za wejście, można wziąć za darmo specjalną odznakę. A potem trafia się do istnego raju dla czytelników.

Sobotnią wizytę na targach rozpoczęłam od stoiska opatrzonego wielkim napisem: „Książka za książkę”. O akcji czytałam już wcześniej na stronie internetowej. Żeby wziąć w niej udział wystarczy tylko przynieść kilka niezniszczonych książek, których nie ma się ochoty czytać. Na miejscu można wymienić je na kupony rabatowe, które obowiązują w dużej części stoisk lub upoważniają do odebrania darmowych audiobooków. Oddane tomy trafiają do bibliotek.

Siostra z mamą wypisały całą listę autorów, których koniecznie chciałyśmy spotkać, więc pierwsze kilka godzin spędziliśmy przeciskając się przez tłum z jednego końca sali na drugi. Pierwszym zaskoczeniem była sama organizacja tych spotkań. Specjalnie do tego celu wydawnictwa przygotowały przy swoich stoiskach niewielkie stoliki dla dwóch lub trzech osób. Każdy autor w określonych godzinach zajmował miejsce na krześle i czekał na zainteresowanych. Chętni mogli również usiąść przy stole, zamienić kilka słów i poprosić o autograf. Dzięki takiemu zorganizowaniu stanowisk kolejka automatycznie formowała się mniej więcej metr dalej, co zapewniało odrobinę prywatności przy rozmowach. Na oko największym zainteresowaniem cieszyły się osoby znane również z telewizji, jednak nic nie przebiło tłumów, jakie oczekiwały na spotkanie z Andrzejem Maleszką czy Grzegorzem Kasdepke. Opisywanie wszystkich spotkań autorskich, w których wzięliśmy udział zajęłoby wieki, więc skupię się na kilku, które najlepiej zapamiętałam.

„Gorzka czekolada” była jedyną książką, którą przywiozłyśmy z siostrą do Krakowa. Bardzo nam się podobała, a na targi przyjechać miało kilku autorów wydanych w niej opowiadań. Zamierzałyśmy zdobyć autografy przynajmniej kilkorga z nich. Najpierw udałyśmy się do Katarzyny Ryrych. Autorka była bardzo otwarta i rozmowna. Dedykację w „Gorzkiej czekoladzie” wplotła w narysowany na pierwszej stronie rower, dodając do niego dwa baloniki z tekstem. Opowiadała o swoich najnowszych książkach. Pokazała nam dwie, które bardzo polecała. Zdecydowałam się na zakup jednej z nich. Poprosiłam, żeby ją podpisała. Katarzyna Ryrych sięgnęła po długopis… I chwilę później na pierwszej stronie pojawiła się ozdobiona koronką, staromodna sukienka w asyście niezwykle sympatycznego szczurka.

- A zatem oprócz talentu literackiego jeszcze talent plastyczny? – zaśmiała się mama.

- Owszem. Już nawet wydałam jedną książkę ze swoimi ilustracjami – odpowiedziała autorka.

Kolejnym współtwórcą „Gorzkiej czekolady” był Paweł Beręsewicz. Stoisko i pora trafiły mu się feralne. Tuż przed nim książki podpisywał Grzegorz Kasdepke. Nic dziwnego, że kiedy dotarliśmy na miejsce, autor stał potulnie w kątku, podczas gdy stolik okupował jego poprzednik, do którego pielgrzymowały chyba wszystkie dzieci biorące udział w targach.

- Tak już jest, jeśli się podpisuje po Kasdepke – stwierdził filozoficznie.

W przeciwieństwie do Katarzyny Ryrych, był raczej milczący. Kolejka do niego formowała się dopiero za nami i była dość krótka. Poprosiłyśmy o dedykację i ruszyłyśmy dalej.

Ostatnie odwiedzone przeze mnie stoisko wpadło mi w oko już na samym początku. Poświęcone było tylko jednej trylogii – „Kronikom Saltamontes”. Zwróciłam na nie uwagę, ponieważ ładne kilka lat temu dostałam od kogoś drugą część serii. Zafascynował mnie wówczas klimat tej książki: ciepły, nieco tajemniczy, wywołujący trudne do określenia, krzepiące wrażenie. Wobec tego pod koniec dnia skierowałam swe kroki w stronę tego właśnie stoiska. Z bliska zauważyłam więcej szczegółów. Nie wiem, kto zaprojektował tamto miejsce, ale widać było, że znał się na rzeczy. Ciepłe, przytłumione oświetlenie, stojący na środku motocykl i sterta starych walizek tworzyły tą samą nieuchwytną atmosferę, co czytana przeze mnie książka. Podeszłam do regału i zdjęłam z niego dwa grube tomy. Przez chwilę się wahałam, bo z reguły staram się zachować umiar w zakupach, jednak stwierdziłam, że raz w roku mogę sobie pozwolić na drobne szaleństwo. W dodatku, ku mojemu wielkiemu zdumieniu okazało się, że na miejscu jest autorka „Kronik Saltamontes”, Monika Marin. Nie, takiej okazji nie mogłam przegapić.

- Pierwsza i trzecia? – upewnił się ktoś z obsługi tonem lekkiego zakłopotania.

Wyjaśniłam, że czytałam już drugą część. Wreszcie skierowałam się do stołu, przy którym siedziała autorka. I po chwili usłyszałam to samo pytanie, zadane równie zakłopotanym tonem:

- Pierwsza i trzecia?

Nieco rozbawiona powtórzyłam wyjaśnienie. Okazało się, że jestem pierwszą osobą na targach, która kupiła pierwszą i trzecią część serii. Monika Marin okazała się bardzo sympatyczna. Na koniec, podpisawszy książkę, podeszła do dużego pojemnika i wyciągnęła niewielką odznakę z białym rysunkiem konika polnego na czarnym tle.

- Wiesz, co to za znak? – zapytała.

- Mniej więcej – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, przypominając sobie książkę, którą czytałam dość dawno temu.

Autorka pochyliła się i udekorowała mnie znaczkiem. Tato zrobił nam jeszcze zdjęcie i powoli udaliśmy się do reszty rodziny, która na sąsiednim stoisku pracowicie oznaczała zakupione książki pieczątkami z miejscem na wpisanie imienia.

To było ostatnie stoisko, jakie odwiedziliśmy. I chyba jedno z najlepiej wspominanych spotkań autorskich w moim życiu. Targi były pierwszą imprezą czytelniczą tego typu, w jakiej wzięłam udział. W sumie mam teraz do przeczytania siedem książek, a drugie tyle muszę jakimś sposobem wybłagać od siostry. Na jakiś czas mi wystarczy. Ale z góry uprzedzam - w przyszłym roku tez jadę na jakieś targi.

___
Zdjęcie ze zbiorów własnych





środa, 15 sierpnia 2018

"Niezauważalna", Marcus Sedgwick

"Niezauważalna", Marcus Sedgwick

Wystarczy jedno słowo, jedna informacja na swój temat za dużo i zmienia się wszystko. W jednej chwili ludzie są życzliwi, uważają cię za naprawdę miłą osobę, a w następnej zapada niezręczne milczenie. Tak jakby ta jedna rzecz, której o tobie nie wiedzieli mogła zmienić to, że przed chwilą świetnie się wam rozmawiało. Bardzo dobrze wie o tym Laureth. To właśnie dlatego często wkłada ciemne okulary, dba o to, aby zachowywać się normalnie i uczy się prostych sztuczek, które jej to umożliwiają. Większość napotkanych osób uważa ją za zwykłą dziewczynę. Do momentu, w którym dowiadują się, że jest niewidoma.

Rodzina Peacków jest dość nietypowa. Jack - pisarz z obsesją na punkcie zbiegów okoliczności i liczby 354. Jego żona. Niewidoma nastolatka. Siedmioletni Beniamin, którego jedno dotknięcie wystarczy, żeby telefon przestał działać. A przecież tak długo ich życie toczyło się spokojnie, jak w każdej innej rodzinie. Zmieniło się to dopiero niedawno. Zaczęło się od częstych kłótni rodziców. Jakiś czas później Jack znika bez wieści, a zaniepokojona Laureth odbiera dziwnego maila. Okazuje się, że ktoś w Ameryce odnalazł należący do jej ojca notes, w którym pisarz skrzętnie notował wszystko, co dotyczy zbiegów okoliczności. Pod nieobecność matki, dziewczyna wraz z młodszym bratem, Benjaminem, postanawia podążyć za tym tropem aż do Nowego Jorku – miasta położonego niemal na drugim końcu świata…
Narrratorką książki jest właśnie Laureth. Dzięki temu wydarzenia opisane są z dość ciekawej perspektywy. Brakuje tradycyjnych opisów, które z konieczności zastępują zdawkowe uwagi na temat głosów czy zapachów. I przemyślenia, które odwracają świat do góry nogami. Przede wszystkim o ślepocie. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że kogoś może denerwować szablonowe ukazywanie niewidomych w filmach czy książkach: albo jako upośledzonych biedaków, którzy a) odzyskują cudownie wzrok b) giną, albo jako wojowników o ponadnaturalnych zdolnościach. A przecież w sumie takie odczucia są całkiem naturalne. Zastanówmy się teraz, co byśmy sobie pomyśleli, gdybyśmy rozpaczliwie próbowali być traktowani jak inni, a cecha, która odróżnia nas od reszty świata była wszędzie wyolbrzymiana… Właśnie dlatego warto spojrzeć na świat z innej perspektywy. Na przykład sięgając po tę książkę.

Kolejnym atutem „Niezauważalnej” jest napięcie, stopniowo budowane przez całą akcję. Autor tworzy je z pozornie nieistotnych drobiazgów. Notes z zapiskami na temat zbiegów okoliczności. Często pojawiająca się na drodze bohaterów liczba 354. I tytuł książki, która nigdy nie została napisana. Książki o zbiegach okoliczności. Książki, przez którą Jack Peack tak często kłócił się z żoną... Wreszcie, na samym końcu, plątanina dziwnych przypadków, tajemnic i zdarzeń staje się tak mroczna i zawikłana, że nawet najtrzeźwiej myślący czytelnik gotów jest uwierzyć w podszepty tej ocalałej z czasów średniowiecza, przepojonej zabobonami części umysłu… Znalezione w serii notatek Peacka informacje o serii zgonów badaczy zbiegów okoliczności i ostatnie zapisane strony notesu sprawiają, że włosy jeżą się na głowie…

Trzeba przyznać, że Marcus Sedgwick genialnie posługuje się siłą sugestii. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że zarówno ja, jak i mama zaraz po przeczytaniu książki, będąc wciąż pod wrażeniem ostatnich linijek zaczęłyśmy wypisywać pierwsze słowa każdego rozdziału? Dlaczego – spytacie zapewne. Tego nie da się do końca wyjaśnić. Bo w końcu, jak czytamy w książce czasem „człowiek ma wrażenie, że to musi coś oznaczać. […] opowiadacie o tym pierwszej osobie, która się nawinie, a ona spogląda na was z tym wyrazem twarzy i mówi bardzo chłodno: „Tak. Rzeczywiście zdumiewające”. I jak najszybciej zmienia temat.” To każdy czytelnik musi przeżyć sam.  Warto.

____
Zdjęcie ze zbiorów własnych
M. Sedgwick, "Niezauważalna", przekład Agnieszki Waulik, Wyd. YA! 2015
            

czwartek, 19 lipca 2018

„Tajemniczy przeciwnik”, Agata Christie

„Tajemniczy przeciwnik”, Agata Christie


Wyobraź sobie następującą sytuację: jesteś w trudnej sytuacji materialnej. Zaczynasz marzyć o karierze poszukiwacza przygód. Jak spod ziemi pojawia się obok ciebie nieznany Ci mężczyzna, który proponuje Ci dobrze płatną pracę. Początkowo nie zgadzasz się. Nieznajomy pyta Cię o nazwisko. Ponieważ sprawa wygląda cokolwiek podejrzanie, podajesz zasłyszane od kogoś nazwisko Jane Finn. Mężczyzna najpierw dostaje szału, a potem nagle robi się bardzo uprzejmy i daje Ci dość sporą sumkę w gotówce. Równocześnie sugeruje, że jeśli nazajutrz powiesz mu coś konkretnego, dostaniesz więcej pieniędzy. Następnego dnia nie zastajesz go w miejscu spotkania. Co robisz?

Taka właśnie historia przydarzyła się któregoś pięknego dnia pannie Prudence Cowley, z niewiadomych przyczyn zwanej Tuppence (ang. – dwupensówka). Każda inna dziewczyna, a zwłaszcza córka archidiakona, natychmiast zapomniałaby o całej sprawie, wyglądającej dość niebezpiecznie. Jednak Tuppence wraz z dawno niewidzianym przyjacielem Tommym postanawiają rozwiązać tę tajemnicę. Rozpoczynają działalność od opublikowania w gazecie prośby o przekazanie im wszelkich informacji na temat Jane. W ten sposób poznają ukrywającego się pod pseudonimem pana Cartera wysłannika rządu, który ma za zadanie rozprawić się z działającymi w Anglii bolszewikami. Okazuje się, że jakiś czas wcześniej władze otrzymały tajemniczy anonim. Autor groził opublikowaniem projektu pewnego porozumienia z czasów I Wojny Światowej, który w obecnej sytuacji mógłby doprowadzić do obalenia rządu. Posłaniec wiozący wówczas dokument do kraju zginął podczas katastrofy promu. Prawdopodobnie zdążył przekazać traktat przypadkowej amerykance – Jane Finn. Po otrzymaniu anonimu najlepsi angielscy agenci zaczęli jej poszukiwać. Niestety – bez skutku. Dziewczyna znika bez śladu. Tommy i Tuppence pomimo niebezpieczeństwa decydują się ją odnaleźć. Z pomocą kuzyna Jane, zakochanego w kryminałach windziarza, pewnego prawnika i niekonwencjonalnego podejścia do zagadki rozpoczynają walkę z tajemniczym przywódcą rewolucji, nazywanym panem Brownem…

O Tommym i Tuppence pisałam już jakiś czas temu w poście pt. „N czy M”. W tej książce przeczytamy o początkach ich detektywistycznej kariery i… miłości. „Tajemniczy przeciwnik” w pełni spełnia moje oczekiwania: do końca nie wiadomo kto ma czyste intencje, rzeczywiste rozwiązanie akcji następuje daleko po rzekomym punkcie kulminacyjnym, a całość jest bogato okraszona ironicznymi dialogami. Czyta się go jednym tchem. Po zakończeniu lektury nie pozostaje nic innego, tylko wyprawa do księgarni po ciąg dalszy przygód detektywów.
Poznaj też inne książki Agaty Christie!
____
Zdjęcie ze zbiorów własnych
A. Christie, "Tajemniczy przeciwnik", przekład Jana Zakrzewskiego i Ewy Krasnodębskiej, Wydawnictwo Dolnośląskie 2013

piątek, 6 lipca 2018

„Kosogłos”, Susanne Collins

„Kosogłos”, Susanne Collins

„Słuszna sprawa...” Bardzo wygodne określenie. Słuszną sprawą może być utrzymanie porządku w kraju, obalenie okrutnych władz, czy też powstrzymanie gromady buntowników, których działalność przynosi wyłącznie zniszczenia. Same szczytne cele. Tyle tylko, że potrzeba do tego drobnych ofiar. Aby zmusić ludność do posłuchu trzeba wysyłać niewielkie grupy dzieci na arenę, żeby się pozabijały. Nic to, w końcu lepsze to niż doszczętne wyniszczenie populacji. Władze obalić trzeba, ale najpierw należy zdobyć źródła zaopatrzenia stolicy… Nie udało się? No cóż, wywołajmy lawiny, które doszczętnie zniszczą okolicę. Pewnie zginie wiele osób, ale nie będą cierpieć więcej niż ofiary okrucieństwa władz. Tylko to torturowanie jeńców… Przecież musimy jakoś zdobyć informacje o rebelii… A niech tam, pro publico bono można, a nawet trzeba... Że niby w ten sposób każde zabójstwo może okazać się usprawiedliwione? Przecież działamy dla dobra sprawy!

W ten sposób kończy się piękna baśń o romantycznej rebelii ratującej kraj przed uciskiem i dobrotliwym prezydencie, a zaczyna całkiem nowa opowieść, horror pod tytułem „Wojna”. Początek jest bardzo szlachetny, doświadczeni przez los ludzie jawnie mówią o okrucieństwie władz, stojąc na popiołach miejsca zwanego 12 Dystryktem. Oczywiste jest, że nie wolno im się poddać. Muszą pokonać prezydenta Snowa, a później stworzą republikę, taką, jak za dawnych czasów. Dopiero wtedy wszyscy będą żyli w dostatku i szczęściu. Nieufna Katniss jednak długo wzbrania się, zanim w końcu zgadza się zostać twarzą rebelii, pod kilkoma warunkami. Między innymi żąda wyłącznego prawa do zabicia prezydenta Snowa. Choć jest wykończona psychicznie po pojmaniu Peety, a także nie dowierza dowódczyni buntu, występuje w serii filmów pokazujących okrucieństwo władz. Parę razy bierze też udział w bitwach, częściej samowolnie niż z rozkazu. Wśród ludności Dystryktu 13, w którym znajduje się siedziba rebelii, nie czuje się dobrze. Sama rozdarta jest między dwiema skrajnymi postawami. To wstrząsa się wewnętrznie na widok planów rebelianckich pułapek, które wykorzystują najlepsze cechy rasy ludzkiej, takie jak chęć niesienia pomocy i współczucie do zwabienia na pewną śmierć jak największej liczby osób, to w nienawiści gotowa jest na wszystko, byle zabić prezydenta. Jedno trzeba autorce przyznać. Potrafi pokazać wojnę wprost, bez znieczulenia, a na koniec wali czytelnika między oczy, gdy na chwilę spod płaszczyka szlachetnych intencji rebeliantów wyziera czarny potwór okrucieństwa. Niewinni ludzie giną z rąk obu stron konfliktu. Nienawiść pokrywa słuszne cele. Wojna dla słusznej sprawy okazuje się niebezpieczną machiną, która wprawiona w ruch rani wszystkich wokół. Tradycyjne „i żyli długo i szczęśliwie” pełne jest głębokiego i niezrozumiałego bólu, który już nie odejdzie…
To nie piękna romantyczna opowieść, tylko prawdziwa historia, w której mają swoje odbicie wszystkie konflikty na świecie. Zakończenie jest trudne i boli równie mocno czytelników, jak i bohaterów, ale równocześnie i bardzo mądre. „Zabójczyni” – taki tytuł nosi ostatni rozdział książki. Choć odnosi się do Katniss, moim zdaniem o wiele lepiej pasuje do wojny. To ona zamienia ludzi w żądne krwi potwory, zabijając w nich dobro. To przez nią giną niewinni. I choć wszystko zmienia się na lepsze, to czy ta zmiana warta jest tak wielkich ran, których czas nigdy nie zaleczy do końca? Zawsze, gdzieś na bliznach po nich osadzi się resztka nienawiści, czekająca całe lata, aby wybuchnąć nowym płomieniem kolejnej wojny. Czy warto…? Na to pytanie każdy powinien odpowiedzieć sobie sam…

Poznaj też inne książki Susanne Collins!
____
Zdjęcie ze zbiorów własnych
S. Collins, "Kosogłos", przekład Małgorzaty Hesko-Kołodzińskiej i Piotra Budkiewicza, wyd. Media Rodzina 2010          

             

piątek, 8 czerwca 2018

„W pierścieniu ognia”, Susanne Collins

„W pierścieniu ognia”, Susanne Collins

Wielki luksusowy dom, mnóstwo pieniędzy, sława na cały świat i spokojne życie od igrzysk do igrzysk, na których jest się mentorem... Z takiej perspektywy kapitoliańskie władze przedstawiają w telewizji dalsze losy zwycięzców corocznego turnieju. Ta propaganda pomija jednak ich depresję, powracające wspomnienia z areny i nocne koszmary. Z takimi właśnie problemami zmaga się większość dawnych trybutów. Jednak przez całe siedemdziesiąt cztery lata istnienia igrzysk żaden zwycięzca nie znalazł się na celowniku władz. Żaden z wyjątkiem Katniss Everdeen…

Po zakończeniu igrzysk Katniss dowiaduje się, że czyn, który dał jej zwycięstwo, został odebrany jako akt buntu. Akcja drugiej części trylogii zaczyna się w pół roku później, podczas tradycyjnego tournée zwycięzców. Tuż przed wyjazdem dziewczynę odwiedza sam prezydent. Okazuje się, że scena z jagodami ma o wiele poważniejsze skutki niż się wydawało. Katniss nieświadomie staje się symbolem walki z dyktaturą władz. Tournée jest jej ostatnią szansą na uspokojenie nastrojów w kraju. W przeciwnym razie wszystkich jej bliskich czeka pewna śmierć. Niestety jej wysiłki jeszcze pogarszają sytuację. Tymczasem nadchodzi dzień ogłoszenia planu trzecich jubileuszowych igrzysk Ćwierćwiecza Poskromienia. Tym razem „dla przypomnienia buntownikom, że nawet najsilniejsi z nich nie zdołali pokonać Kapitolu”, trybuci mają zostać wylosowani spośród dotychczasowych zwycięzców. Dwunasty Dystrykt posiada tylko trzech żyjących. Dwóch mężczyzn i jedną kobietę…

Druga część „Igrzysk Śmierci” momentami okazuje się trochę „ciężka”. Z początku razić może spora ilość okrutnych pułapek przygotowanych dla trybutów. Znacznie bardziej wyrafinowanych niż w pierwszej części. Trzeba jednak przyznać, że lektura jest fascynująca. Do samego końca ciężko odróżnić przyjaciół od wrogów… Chociaż nie. Od początku wiadomo kto w tej grze jest prawdziwym wrogiem. I nie jest nim żaden z trybutów…
Poznaj też inne książki Susanne Collins!
____
Zdjęcie ze zbiorów własnych
S. Collins, "W pierścieniu ognia", przekład Małgorzaty Hesko-Kołodzińskiej i Piotra Budkiewicza, wyd. Media Rodzina 2009

sobota, 19 maja 2018

„Zosia z ulicy Kociej”, Agnieszka Tyszka

„Zosia z ulicy Kociej”, Agnieszka Tyszka

„Cześć, to ja, Zosia!” – tak właśnie zaczyna się każdy z tomów serii. Humorystyczne notatki prowadzone w tajnym zeszycie na jabłoniowym drzewie nie pozwalają nikomu się nudzić. Zwłaszcza, gdy po ogrodzie sfilcowany ROSÓŁ gania się z Klopsem i Budyniem, ciotka-artystka siedzi na dachu, a na horyzoncie pojawia się przystojny Kris…

Trudno o bardziej zwariowaną rodzinę: tato – flegmatyczny psycholog, mama, której konikiem jest higiena i młodsza siostra Mania z zamiłowaniem do słowotwórstwa, dumna właścicielka Fryderyka Szopena Pracza. Nic dziwnego, że wkrótce malutkie mieszkanie w Warszawie staje się po prostu za małe i Wierzbowscy przeprowadzają się do pobliskich Łomianek, na ulicę Kocią 5. Tu dopiero zaczyna się szaleństwo. Duży, pełen pająków dom ze strychem, piękny ogród z krzakiem, pod którym hołd naturze oddają wszystkie koty z okolicy i kolekcja majtek rozwieszona w ogrodzie sąsiadów mogą zawrócić w głowie każdemu. Zosia sama nie wie, czy cieszyć się czy nie. Sąsiedzi nie są zbyt przyjaźni – zwłaszcza trzy przyszłe gwiazdy zza płotu: Laurka, Waneska i Penelopka. Wkrótce rodzice wyjeżdżają do Londynu na wystawę kwiatów. Zosią i Manią zajmuje się Malina – ich ciotka z artystyczną duszą. Wraz z nią w Łomiankach lądują wiecznie obrażony Misio, jego młodszy brat Krzysio i pies Rufus o rasie trudnej do określenia, przez Manię nazywany ROSOŁEM. Niemal natychmiast ciotka wpada na pomysł jak oswoić okolicę – postanawia urządzić święto ulicy Kociej. A to dopiero początek serii! Zakładanie pułapki na kunę, kupowanie kaloszy dla świętej pamięci AGMIRAŁA PYPKA (motyla!), czy wakacje w najbliższym sąsiedztwie gęsi i ich bobków to zestaw przygód dla czytelników w każdym wieku!

Seria naprawdę jest godna uwagi. Jak dotąd ukazało się dziesięć tomów i wciąż publikowane są nowe. Co prawda mnie najbardziej przypadły do gustu pierwsze części, ale w każdej książce można znaleźć jakąś porywającą historię. Jeśli ktoś sądzi, że ciekawe przygody można przeżyć tylko na ekranie komputera, OCZEWIŚCIE powinien odwiedzić Kocią 5!
____
Zdjęcie ze zbiorów własnych
A. Tyszka, "Zosia z ulicy Kociej", wyd. Nasza Księgarnia 2012
             

niedziela, 13 maja 2018

„Robin Hood”, Tadeusz Kraszewski

„Robin Hood”, Tadeusz Kraszewski
O Robin Hoodzie, szeryfie Nottingham, pięknej lady Marion i lesie Sherwood słyszała już pewnie większość z nas. Wielokrotnie ekranizowana i opisywana legenda o szlachetnym zbójcy należy w końcu do najsłynniejszych na świecie. Osobiście zetknęłam się z nią oglądając stary serial z Michaelem Praedem w roli głównej. Wkrótce u babci znalazłam tę właśnie książkę. I zachwyciłam się.

Na turniej rycerski do Nottingham przybywają tłumy gości. Każdy ma szansę wziąć udział w konkurencji łuczniczej. Wśród chętnych znajduje się młody chłopak. Widzowie zwracają na niego uwagę dopiero gdy jedna z zaproszonych dam przekonuje szeryfa aby ten pozwolił mu oddać kilka strzałów. Ku zdumieniu mieszczan młodzieniec wygrywa zawody. Przedstawiając się oświadcza, że nazywa się Robin Hood i w przyszłości imię to będzie słynne na całą Anglię. Jeszcze tego samego dnia prowokuje konflikt z żołnierzem królewskiej straży. Wszystko to jednak tylko przygotowania do zdecydowanej i bezwzględnej walki z niesprawiedliwym, ciemiężącym ludność szeryfem. Otwarta wojna rozpoczyna się jednak dopiero gdy Robin zostaje zaocznie skazany na karę śmierci. W każdym rozdziale książki czeka nowa przygoda. Bohaterska obrona dworu Partrige, wykradzenie dla ukochanego pięknej Agnieszki oraz walka z pewnym dzierżawcą, nie bez kozery zwanym Smokiem, to tylko niektóre z historii opisanych w tej książce. Najbardziej podobała mi się opowieść o tym, jak Czarny Baron urządził wielką wyprawę na las Sherwood. Bardzo przypadł mi do gustu sposób, w jaki Robin zwodził oddziały przeciwnika. Książka podzielona jest na dwie części. Pierwsza rozpoczyna się turniejem rycerskim, a kończy na ślubie Robina. W drugiej coraz większą rolę odgrywa Marianna (Marion) – jego żona.
Historia jest fantastyczna. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Chłopcy – rozbudowane opisy bitew i pojedynków, a dziewczęta – wątek romantyczny. Wplecione w akcję przekomarzania bohaterów i zabawne sceny z ich udziałem doskonale równoważą powagę ponadczasowego przesłania książki. Można ją czytać i czytać - i nigdy się nie znudzi. Zapraszamy do Sherwood!

___
Zdjęcie ze zbiorów własnych
T. Kraszewski, "Robin Hood", wyd. Poznańskie 1990
             

             

niedziela, 29 kwietnia 2018

„Central Park. Kraina Koe”, Joe Windy

„Central Park. Kraina Koe”, Joe Windy

Korzystając z tego, że całkiem niedawno ukazał się drugi tom tej książki (jeszcze o niej wspomnę), chciałabym napisać o niej parę słów. Autor doskonale umiejscawia rzeczywiste miejsca w fantastycznej krainie. Wartka akcja, ciągłe sprzeczki i różnorodne charaktery bohaterów sprawiają, że od książki trudno się oderwać. Ale zacznijmy od początku.

Chory na astmę Patryk mieszka z mamą w Nowym Jorku. Jego ojciec jest żołnierzem. Na froncie został ciężko ranny i oczekuje na statek mający zabrać go do Ameryki. Rodziną Patryka zajmuje się jego wujek pracujący jako ogrodnik w Central Parku. Chłopiec spędza dni na spacerowaniu po okolicy i marzeniu o powrocie taty. Któregoś dnia Patryka odwiedza dziwny gość – prawdziwy, gnom o imieniu Ogi, który prosi chłopca o pomoc. Okazuje się, że nasz świat za pomocą magicznych portali łączy się z niezwykłą Krainą Koe. W niej także szerzy się tajemnicza choroba drzew, pierwsza oznaka zbliżającego się niebezpieczeństwa. Tylko Patryk może odkryć tajemnicę, która ocali krainę przed zagładą. Cena za dostanie się do magicznego świata jest jednak dość wysoka: chłopiec na jakiś czas straci wszystkie swoje wspomnienia z domu. Patryk, Ogi i poznana po drodze Algrid ruszają w niebezpieczną podróż do stolicy, gdzie mieszka jedyna istota w królestwie, która może im pomóc. Muszą jednak mieć się na baczności – słudzy chcącego przejąć władzę w krainie Kreona będą starali się przeszkodzić im za wszelką cenę…

Książka jest fantastyczna. Jej największym atutem jest to, że mogą po nią sięgnąć czytelnicy w każdym wieku. Niemal równocześnie czytałam ją ja, moja siostra i mama. Wszystkie byłyśmy zachwycone. Uwaga! Pierwsza część kończy się w bardzo ciekawym momencie i nie przynosi rozwiązania akcji.
_____
Zdjęcie ze zbiorów własnych
J. Windy, "Central Park. Kraina Koe", wyd. Rebis 2018

wtorek, 3 kwietnia 2018

„Cudowny chłopak”, R. J. Palacio

„Cudowny chłopak”, R. J. Palacio

Całkiem niedawno głośno było na temat filmu nakręconego na podstawie tej książki. Zapewne wiele osób zdążyło go już obejrzeć i na tym postanowiło zakończyć. Wszystkich jednak – a zwłaszcza tych, którym podobała się adaptacja – zachęcam do sięgnięcia również po książkę. Warto to zrobić z kilku powodów. Przede wszystkim zawiera ona więcej szczegółów. Już po kilku stronach dowiadujemy się o rodzinie Augusta więcej niż przez cały film. Poza tym w „Cudownym chłopaku” znajdziemy opis wydarzeń z perspektywy większej liczby postaci niż w adaptacji. Poznajemy wersję zdarzeń Summer i Justina a także pozostałe, wzbogacone o nowe szczegóły umożliwiające lepsze zrozumienie motywów bohaterów...
August Pullman jest zwykłym dzieckiem. Ma bzika na punkcie „Gwiezdnych wojen”, gra na komputerze i jest całkiem dobry z fizyki. Jednak nie wygląda jak normalne dziecko. Od urodzenia ma zdeformowaną twarz. Przeszedł więcej operacji niż jakikolwiek dorosły przez całe życie. Stopniowo zaczął normalnie oddychać, jeść, mówić i funkcjonować. Jednak żaden z zabiegów nie sprawił, że zaczął wyglądać normalnie. Z tego powodu chłopiec często nosi hełm kosmonauty, który ukrywa jego wady. Jednak nadchodzi dzień, w którym Augie ma po raz pierwszy w życiu pójść do szkoły. Wie, że innym trudno będzie go zaakceptować. Już w dniu indywidualnego zapoznania się z dyrektorem zyskał sobie wroga w Julianie. I to nie wroga jawnego, ale takiego, który obelgi ukrywa pod pozornie uprzejmymi uwagami i podkładanymi w różne miejsca liścikami. Na szczęście nauczyciele przyjmują chłopca ze zrozumieniem. Augie zaprzyjaźnia się też z dwojgiem dzieci: z Jackiem Willem i Summer. Czy uda mu się jednak całkowicie zaaklimatyzować w szkole?
Książkę naprawdę warto przeczytać. Pokazuje prawdziwą przyjaźń, która potrafi przetrzymać największe przeciwności losu. Okazuje się, że nie zawsze wygląd świadczy o człowieku i nie wszyscy ludzie oceniają innych powierzchownie. Czytelnik poznaje też punkt widzenia osób różniących się od reszty i to jak one odbierają reakcje otoczenia. To doskonała lektura dla każdego od dziecka aż po dorosłego. Wizytówką dla niej niech będą słowa moich nauczycielek, które twierdzą, że każdy człowiek na świecie powinien poznać tę opowieść.
_____
Zdjęcie ze zbiorów własnych   
R,J, Palacio, "Cudowny Chłopak, przekład Marii Olejniczak-Skarsgard, Wydawnictwo Albatros 2018

środa, 21 marca 2018

„Mango, nie mów nikomu”, Wendy Mass

„Mango, nie mów nikomu”, Wendy Mass


Czy ktokolwiek z Was zastanawiał się kiedyś, dlaczego tak często mieszamy pojęcia: „inność” i „dziwactwo”? Gdy tylko w otoczeniu pojawi się ktoś, kto zdecydowanie odstaje od reszty czy to wyglądem czy to zachowaniem, automatycznie uznajemy go za „dziwnego”. A już najgorzej, jeśli widzi coś, czego nie dostrzegają pozostali. Zaraz ma „nierówno pod sufitem”, jest „nienormalny” albo po prostu to „wariat”, jednym słowem lepiej się od niego trzymać z daleka. Ale czy takie myślenie jest właściwe...?

Na tle siostry codziennie zmieniającej kolor włosów i zwariowanego na punkcie przesądów brata, Mia wygląda na całkowicie normalną trzynastolatkę. Jednak tak nie jest. Dziewczynka od urodzenia słysząc jakiś dźwięk lub czytając słowo widzi przed sobą różnokolorowe plamy i figury geometryczne. Dopiero w drugiej klasie Mia odkrywa, że nikt inny nie postrzega świata w ten sposób. Od tamtej pory trzyma swoją przypadłość w tajemnicy. Wie o niej tylko Mango – jej kot, którego mruczenie ma kolor tego owocu. Drugim sekretem dziewczynki jest głębokie przekonanie, że zwierzak ma w sobie cząstkę jej zmarłego dziadka, który przybył na Ziemię, aby się nią zaopiekować. Któregoś dnia Mia spotyka w sklepie małego chłopca, który upiera się, że jej imię ma inny kolor niż ten, który widzi nastolatka. To stwierdzenie wprowadza w głowie dziewczynki zamieszanie. Mia postanawia zdradzić swój sekret rodzicom i poprosić ich o pomoc. Początkowo nie chcą jej wierzyć, jednak wkrótce pojmują, że ich córka mówi prawdę. Szukając powodu, dla którego Mia widzi kolory odwiedzają różnych lekarzy i psychoterapeutów, jednak nikt nie może postawić jednoznacznej diagnozy. Pojawiają się nawet podejrzenia guza mózgu. Wreszcie okazuje się, że dziewczynka ma syntezję – ma wrodzone połączenie zmysłów wzroku i słuchu. Ta wada jest nieuleczalna, ale w gruncie rzeczy nie jest chorobą. Od jednego z lekarzy Mia otrzymuje adres strony internetowej skupiającej syntestyków z całego kraju. Przez portal dziewczynka poznaje Adama – niezwykle miłego nastolatka w jej wieku. Wiedząc, jak ciężko jest być kimś innym niż reszta Mia postanawia odnaleźć chłopca, którego poznała w sklepie…

Książka jest świetna. Bardzo podobało mi się to, że napisana została z perspektywy Mii, co umożliwiało dokładne wyobrażenie sobie postrzegania świata przez syntestyków. Wątek poszukiwania chłopca ze sklepu został poprowadzony jakby w tle akcji, ale niezwykle starannie. To historia nie tylko o inności, ale też o przyjaźni, miłości między człowiekiem a zwierzęciem, dorastaniu i… zakochaniu.

__
Źródła zdjęć:

https://s.lubimyczytac.pl/upload/books/307000/307977/486005-352x500.jpg

W. Mess, "Mango nie mów nikomu", przekład Marii Kabat, Wydawnictwo Feeria Young 2016

niedziela, 4 marca 2018

„Dachołazy”, Katherine Rundell

„Dachołazy”, Katherine Rundell


Czy kiedykolwiek wyobrażałeś sobie, jak to jest: stanąć na dachu, wysoko ponad zakurzonymi ulicami miasta, patrzeć na rozgwieżdżone niebo i karmić gołębie na rozpiętej pomiędzy dwiema kamienicami linie…? Nie mam rzecz jasna zamiaru nakłaniać nikogo do rozpoczęcia kariery kaskadera! Sama nigdy bym się na coś takiego nie odważyła, ale pomarzyć zawsze można… Zwłaszcza nad porywającą lekturą, w której niezwykły świat dachów pomaga bohaterom uciec od zmartwień i rozwiązać tajemnicę…

 Sophie jest sierotą. Po katastrofie okrętu dryfujące w futerale od wiolonczeli niemowlę wyławia z morza Charles, roztrzepany naukowiec, który postanawia zaopiekować się dzieckiem. Dziewczynka szybko zaczyna działać w imię motta opiekuna: „nigdy nie przekreślaj możliwego”. Charles pozwala jej robić wszystko, co tylko uzna za stosowne, a nawet towarzyszy jej większości wybryków. W rezultacie w wieku dwunastu lat Sophie gra na wiolonczeli na dachu swego domu, ku zgorszeniu odwiedzającej ich dom urzędniczki nosi spodnie, a gdy w nocy dopada ją wspomnienie sztormu, śpi na szafie.  Dziewczynka upiera się, że jej matka nadal żyje. Charles początkowo nie zgadza się z nią. Nadchodzi jednak dzień, w którym Krajowy Urząd Opiekuńczy stwierdza, że mężczyzna nie jest w stanie właściwie opiekować się dorastającą panną. Z pomocą przychodzi Sophie zbieg okoliczności. Pod wyściełającym futerał, w którym ją znaleziono aksamitem dziewczynka znajduje tabliczkę z adresem sklepu w Paryżu. Charles wraz z podopieczną w tajemnicy opuszczają Anglię, aby zdobyć informacje o matce Sophie.  Nie odkrywają za wiele. Wszyscy urzędnicy zajmujący się sprawą rozbicia statku odmawiają okazania listy ocalałych. Podczas gdy Charles znika na całe dnie w różnych instytucjach, dziewczynka z nudów opuszcza pokój i wspina się na dach. Tuż po pierwszej eskapadzie odwiedza ją Matteo. Ten tajemniczy chłopak mieszka na dachach, a sam siebie nazywa dachołazem. Wkrótce dzieci zaprzyjaźniają się i na całe noce spędzają podziwiając panoramę miasta. Któregoś razu dobiega ich przepiękna melodia – ktoś gra na wiolonczeli. Sophie podejrzewa, że jest to jej matka. Czy tytułowe dachołazy pomogą jej odnaleźć rodzinę?

              Książka jest cudowna. Bardzo podobał mi się sposób w jaki autorka chwile refleksji z żartobliwymi akcentami. W akcji znalazło się miejsce na wszystko, czego potrzebuje dobra lektura: niebezpieczne przygody, spokojne rozważania o życiu, dowcipne dialogi, a także wątek tajemnicy. Opisy otoczenia w książce są krótkie, ale tak zaplanowane by dać całkowity obraz scenerii, w której rozgrywa się akcja. Jeśli poszukujesz mądrej, zwariowanej i porywającej lektury – sięgnij po „Dachołazy”!
___
Zdjęcie ze zbiorów własnych
K. Rundell, "Dachołazy", przekład Tomasza Bieronia, Wydawnictwo Poradnia K, 2017

niedziela, 4 lutego 2018

„Obronić królową”, Barbara Kosmowska

„Obronić królową”, Barbara Kosmowska


Jeśli szukacie spokojnej, trochę romantycznej i trochę filozoficznej (w odpowiednich proporcjach) lektury, z ciekawą akcją i nieuchwytną tajemnicą to dobrze trafiliście! „Obronić królową” spełnia wszystkie wymienione wyżej kryteria. Autorka zadbała, by dostarczyć czytelnikom trochę śmiechu i paru wzruszeń, a przede wszystkim poważnych problemów do przemyślenia. Od książki nie można się oderwać, a nawet, gdy już wróci na półkę, przechodząc obok niej, zawsze „przypadkiem” otwiera się ją ponownie. Ale zacznijmy od początku...
Nastoletnia Greta przyjeżdża na rok do mieszkającego w Wilmowie ojca, który po rozwodzie ponownie założył rodzinę. Dziewczyna właściwie go nie zna, ale jest otwarta i ma nadzieję, że wszystko się ułoży. Początki są dość trudne – żona ojca Grety jest o niego bardzo zazdrosna, a grzeczne zachowanie nastolatki tylko dolewa oliwy do ognia. Na szczęście przyrodnia siostra dziewczyny, Lilka, okazuje się prawdziwym promykiem słońca. Jej niezwykle aktualne wiersze, zwariowane pomysły i liczne problemy sercowe (związane głównie z jej kolegą z drugiej klasy, Gutkiem) z powodzeniem odciągają Gretę od jej własnych kłopotów. A trochę ich jest. Przede wszystkim tajemnica związana z matką dziewczyny. No i oczywiście piękna Milena – koleżanka z klasy, działaczka społeczna, doskonała uczennica oraz wcielony anioł, słowem: wzór do naśladowania. Jednak nie zawsze... A już na pewno nie, kiedy idzie o przyjaźniącego się z Gretą Igora. O niego Milena gotowa jest walczyć za wszelką cenę. Jej niechęć wobec „nowej” wzrasta coraz bardziej, gdy okazuje się, że Greta nie angażuje się we wszystkie organizowane przez nią akcje charytatywne. Jednak choć Milena stara się zatruć jej życie, a klasa z początku nie wie, co myśleć o nowej koleżance, okazuje się, że Grety nie sposób nie polubić. Pytanie brzmi: czy taki stan rzeczy będzie trwał dalej, gdy tajemnica dziewczyny wyjdzie na jaw?

W książce podobało mi się to, że historia opowiadana jest z perspektywy różnych osób. Dzięki temu informacje o tajemnicy Grety zdobywamy równocześnie z innymi bohaterami. Pomaga to też lepiej pojąć całość akcji. Przykładowo czytając tylko rozdziały opisujące tok myślenia Grety i wycinki z jej pamiętnika można by powiedzieć, że Milena to zazdrosna pozorantka i jędza. Ale gdy przewrócimy kilka stron i przejrzymy opisy uczuć Mileny nagle okaże się, że dziewczyna jest po prostu bardzo nieszczęśliwa. W ten sposób stopniowo czytelnik zdaje sobie sprawę, że cały gniew i złośliwości bohaterów biorą się z ich własnych kłopotów… Czy tak właśnie nie jest w życiu?
___
Zdjęcie ze zbiorów własnych
B. Kosmowska, "Obronić Królową", wyd. Nasza Księgarnia, 2017

poniedziałek, 22 stycznia 2018

„Igrzyska Śmierci”, Susanne Collins

„Igrzyska Śmierci”, Susanne Collins


Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak wyglądałyby rzymskie walki gladiatorów we współczesnych czasach? A co, gdyby zamiast dorosłych ludzi zmusić do wejścia na arenę dzieci? Jeśli do tego obrazu dołączy się jeszcze olbrzymi zamknięty obszar pełen drzew, dzikich zwierząt, pułapek i innych „atrakcji” będziemy mieć już pełen obszar Głodowych Igrzysk. Co roku, w ramach kary za urządzone przed laty powstanie, każdy z dwunastu dystryktów powstałego na terenie dawnej Ameryki Północnej państwa Panem ma obowiązek dostarczyć władzom dwoje dzieci: chłopca i dziewczynkę w wieku od dwunastu do osiemnastu lat. Po krótkim szkoleniu zmusza się je do bratobójczej walki z innymi uczestnikami Igrzysk (w tym ze sobą nawzajem). To z nich, które przeżyje najdłużej, zwycięża...

Katniss Everdeen po śmierci ojca sama utrzymuje matkę i młodszą siostrę. Całe dnie spędza w okolicznych lasach nielegalnie polując ze swym najlepszym przyjacielem, Gale’m. Gdy w dniu dożynek jej siostra zostaje wylosowana, aby wziąć udział w Igrzyskach, Katniss zgłasza się na ochotnika, aby ją zastąpić. Pechowo na arenę ma wraz z nią trafić Peeta Meelark, chłopak, który przed wieloma laty ocalił ją przed śmiercią głodową. Nie ma już jednak odwrotu. Wspólnie trafiają do Kapitolu, stolicy Panem. Dzięki niezwykłym umiejętnościom ich stylistów już po pierwszym publicznym wystąpieniu zapadają ludziom w pamięć. Udaje im się też przekonać do współpracy ich mentora, dawnego zwycięzcy Igrzysk z ich dystryktu, który większość czasu spędza jednak pijąc. Przez cały czas przygotowań, zgodnie z planem Peety kreują wizerunek nieszczęśliwie zakochanych, chociaż Katniss nie bardzo podoba się ten pomysł. Wreszcie rozpoczynają się Igrzyska. Podczas pierwszego starcia dziewczyna oddziela się od reszty uczestników i kryje się w lesie, usiłując w miarę możliwości uniknąć walki. Tymczasem Peeta przyłącza się do grupy tzw. zawodowców z bogatszych części Panem. Chociaż wydaje się, że chłopak stał się równie bezduszny jak oni, gdy Katniss znajduje się w niebezpieczeństwie, nie dbając o konsekwencje ratuje jej życie. Tymczasem dziewczyna nie może znieść myśli o możliwości pozostania na arenie tylko ich dwójki. Wie, że nie byłaby w stanie zaatakować Peety, a nie ma zamiaru dać się zabić. Podobnymi uczuciami darzy swoją dwunastoletnią sojuszniczkę, Rue. Uciekać czy walczyć? Zakładać sojusze, czy działać na własną rękę? I najważniejsze: czy przyjaźń i miłość rzeczywiście pokonają wszystko?

Książka bardzo mi się podoba. Chociaż czytam różne jej fragmenty praktycznie zawsze, gdy wpadnie mi w ręce (czyli właściwie codziennie) ani trochę mi się nie znudziła. Najlepszym, według mnie, elementem książki jest tło psychologiczne: wątpliwości i przemyślenia bohaterki, a także zachowanie różnych osób na arenie. W pewnej chwili po prostu trzeba zacząć się zastanawiać, jak postąpiłoby się na miejscu bohaterki. Nad całą akcją góruje zarys władz Panem, okrutnych, surowych i mściwych ludzi. W dodatku po lekturze pojawia się bolesna świadomość faktu, że być może w przyszłości ktoś takie igrzyska zorganizuje… A tymczasem nie mogę się doczekać, kiedy dostanę w swoje ręce następną część „Igrzysk Śmierci” pt. „W pierścieniu ognia”. Wszystkim, którzy zdecydują się sięgnąć po książkę, życzę miłej lektury.
Poznaj też inne książki Susanne Collins!
____
Zdjęcie ze zbiorów własnych
S. Collins, "Igrzyska śmierci", przekład Małgorzaty Hesko-Kołodzińskiej i Piotra Budkiewicza, Wydawnictwo Media Rodzina 2012

wtorek, 16 stycznia 2018

„Opowieści z Narnii”, C. S. Lewis

„Opowieści z Narnii”, C. S. Lewis
Pewnie każdy z was słyszał kiedyś o „Opowieściach z Narnii”, oglądał ekranizację którejś z trzech pierwszych części, czy przerabiał na polskim „Lwa, czarownicę i starą szafę”. Niektórzy może nawet sami sięgnęli po jeden z siedmiu tomów. Wiecie zapewne, że tą niezwykłą krainę zamieszkują istoty znane nam tylko z legend, mówiące zwierzęta i drzewa, które ożywają. Dla przypomnienia dodam, że za każdym razem, gdy Narnii zagraża niebezpieczeństwo, z naszego świata przenoszą się tam dzieci, mające za zadanie pokonać siły zła. Pomaga im w tym Aslan – Wielki Lew, król i stworzyciel krainy oraz syn tajemniczego Władcy zza Morza.
Wyjątkową cechą tej serii jest to, że można ją czytać na dwa różne sposoby: albo jako piękną bajkę całkowicie pozbawioną związku z prawdziwym życiem, albo doszukując się w treści czegoś więcej. Mowa o odkrywaniu w opisach przygód bohaterów ukazanych w przenośni głównych prawd wiary, wydarzeń z Biblii, czy szczegółów toczącej się w każdym człowieku walki dobra ze złem. Nie mam tu na myśli tylko słynnej sceny z pierwszej części, w której Aslan poświęcając się za jedno z dzieci ginie na Kamiennym Stole, aby później zmartwychwstać i przegnać z Narnii Białą Czarownicę. Wystarczy spojrzeć na część siódmą. Na samym początku stary szympans przybrawszy pewnego osła w lwią skórę zaczyna rozgłaszać, że Aslan powrócił i w jego imieniu wydawać rozkazy. Skutkuje to zaprzedaniem krainy wrogiemu mocarstwu i wprowadzeniu nowych porządków, wygodnych tylko dla małpy i jej towarzyszy. Wreszcie powraca prawdziwy Aslan i czytamy o końcu świata Narnii. Wtedy wszystkie istoty zbliżają się do zaczarowanych Drzwi, w których stoi Lew i po jednym tylko jego spojrzeniu albo zbaczają z drogi w cień po jego lewej stronie, albo wchodzą przez wrota do niezwykłej krainy.
Równie poruszająca jest historia stworzenia Narnii opisana w części szóstej. Największe wrażenie zrobiła na mnie scena tuż po stworzeniu zwierząt, gdy Aslan wybiera ich niewielką grupę, obdarza je ludzkim głosem i nakazuje im opiekować się niemymi towarzyszami, ostrzegając, że mogą utracić mowę, jeśli powrócą do dawnego trybu życia. Z kolei w moim ukochanym „Srebrnym krześle” przez całą książkę bohaterowie wędrują sami, bez opieki Aslana, a drogę mają im wskazywać przekazane jednemu z dzieci cztery Znaki – krótkie wskazówki, których pod żadnym pozorem nie powinno zapomnieć, aby nie zabłądzić. Zrozumienie ich staje się szczególnie trudne, gdy podróżnicy trafiają do krainy Podziemia. W dodatku, kuszeni przez jego piękną królową, niemal całkowicie zapominają o celu swej misji.
Zapewne wiele osób zdziwi, że książki nie są ułożone w kolejności chronologicznej. Ma to związek ze zwykłym zamętem z czasem w Narnii: „Jeśli się spędzi w Narnii nawet sto lat, powraca się do naszego świata o tej samej godzinie, w której się go opuściło. Jeśli natomiast wróci się do Narnii po tygodniu spędzonym tutaj, może się zdarzyć, że minęło już tysiąc narnijskich lat, albo jeden dzień, albo też czas w ogóle nie ruszył z miejsca.”. Lektura jest bardzo ciekawa i porywająca, a nawiązania do Biblii skłaniają do refleksji.

Niektórych może zniechęcać grubość serii – w zależności od wydania to w sumie ponad 1000 stron – ale naprawdę warto przeczytać całość. Choć każda część stanowi oddzielną historię, a czasem występują w niej różni bohaterowie, to wszystkie one doskonale się uzupełniają i tylko razem dają pełen obraz Narnii. W dodatku akcja jest tak ciekawa, że kolejne rozdziały „uciekają” nie wiadomo, kiedy. Zachętą do lektury oraz dokonywania własnych odkryć niech będą słowa książki: „Dalej wzwyż i dalej w głąb. Sami zobaczycie, jakie to łatwe”.

Już wkrótce recenzja następnej książki - "Igrzysk Śmierci" autorstwa Susanne Collins.
____
Źródła zdjęć: ze zbiorów własnych
C.S. Lewis, "Opowieści z Narnii", Wyd. Harber Point 2004
Copyright © 2016 Z biblioteki Molinki , Blogger