piątek, 23 sierpnia 2019

„Słońce w studni”, Małgorzata Nawrocka


Malarstwo od zawsze niesie za sobą jakieś niezwykłe piękno, które dodaje szaremu, ludzkiemu życiu odrobinę kolorów. Równocześnie każdy obraz ma w sobie jakieś przesłanie czy swego rodzaju prawdę, którą artysta chce pokazać innym... Tylko co jest ważniejsze? Jakość techniczna, warsztat i estetyka czy może raczej myśl przewodnia? A może... coś zupełnie innego?

Michał jest młodym, niezwykle zdolnym, ale i zbuntowanym malarzem, a przy tym zagorzałym ateistą. Chce, by jego obrazy sprzeciwiały się normom, szokowały i prowokowały widzów, co zawsze mu się udaje. Chłopak zdobywa coraz większe uznanie. Wkrótce jednak dowiaduje się, że zamiast jego „Samobójstwa Boga” na prestiżową wystawę w Monachium pojedzie płótno innego artysty, jego rówieśnika Dawida Darka. Michał nie może pogodzić się z nagłym kresem swoich marzeń o sławie...  
Fenomen „Słońca w studni” polega chyba na tym, że na zaledwie 123 stronach autorce udało się zarówno rozwinąć fascynującą opowieść, jak i poruszyć kilka niezależnych, bardzo ważnych, chrześcijańskich spraw, ani na chwilę nie tworząc wrażenia chaosu. Problem współczesnych „buntowników”, w rzeczywistości twardo trzymających się nurtu pogardy dla katolików, idea nienarzucania dzieciom wiary poprzez chrzest zaraz po narodzinach, faworyzowanie niektórych twórców ze względu na ich osobiste poglądy... Wszystkie te trudne tematy znajdziemy na kartach powieści. Małgorzata Nawrocka z łatwością odmalowuje przed czytelnikiem charakter i emocje miotające Michałem. Rozbudowane opisy uczuć i przemyśleń umożliwiają zrozumienie chłopaka. Widać też, że autorka naprawdę starała się spojrzeć na świat z malarskiej perspektywy. W dialogach i obserwacjach głównego bohatera wprost roi się od tytułów obrazów, spostrzeżeń dotyczących kolorów i setek innych artystycznych uwag. Mimo to, Małgorzacie Nawrockiej udało się uniknąć popadania w długie, przynudne opisy. Na przedstawienie danego miejsca, czy płótna wystarczy jej kilka zdań, mających w sobie tak wiele treści, że czytelnik bez trudu jest w stanie wszystko sobie wyobrazić. Ponadto niemal wszystkie postacie, jakie znajdziemy na kartach „Słońca w studni”, są zaskakująco realne. Małgorzata Nawrocka unika kanonizowania, czy potępiania bohaterów. Każdy z nich ma swoje wady, zalety i indywidualne cechy charakteru, dzięki którym staje się po prostu ludzki. Jedyną wadą książki w moich oczach jest jej grubość, a raczej „cienkość” - po godzinie czytania musimy już pożegnać się z Michałem, Dawidem i innymi przyjaciółmi z lektury. Ale jak powiedziała mi sama autorka, „Słońce w studni” ma zaprzyjaźnić czytelnika z pisarką... I w moim przypadku to się udało.

„Słońce w studni” to po prostu ciepła, współczesna powieść chrześcijańska w najlepszym znaczeniu tego słowa. Autorka nie ukrywa wiary za alegorią jak C. S. Lewis, ani nie umieszcza akcji książki w dramatycznych czasach jak Robert Hugh Benson. W zamian oferuje nam opowieść o życiu zwykłego, młodego chłopaka, takiego jak każdy z nas. Prostą, lecz dzięki temu bardzo bliską czytelnikowi. 
____
Zdjęcie okładki ze zbiorów własnych
Pozostałe elementy grafiki: https://www.canva.com/
Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z egzemplarza wydanego przez  Oficynę Niebieski 2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z biblioteki Molinki , Blogger