niedziela, 6 października 2019

„Dzieci kapitana Granta”, Juliusz Verne



Tak wiele czyta się o rozbitkach próbujących przetrwać na bezludnej wyspie. Zdani na łaskę i niełaskę żywiołów, walczą o przetrwanie, tworzą prowizoryczne schronienia, aż wreszcie ciskają do morza butelkę z błaganiem o pomoc… Lecz czy ktoś kiedyś napisał choć kilka zdań opisujących rozpacz i niepokój rodzin zaginionych lub choć przelotnie wspomniał o załogach statków wyruszających na ich poszukiwanie…?

Lord Glenarvan wraz ze swą piękną żoną Heleną i grupą przyjaciół odbywają próbny rejs swoim jachtem, „Duncanem”. Pasażerowie zabawiają się podziwianiem polowania na dostrzeżonego w morzu rekina. Ku swojemu zdumieniu, w żołądku bestii odkrywają tajemniczą butelkę. Wewnątrz znajdują się na wpół zniszczone przez wodę rękopisy w trzech językach. Niewyraźny tekst jest prośbą grupy rozbitków o pomoc. Prawdopodobnie jego autorem jest zaginiony przed paroma laty kapitan Grant. Glenarvanowie nie wahają się ani chwili. Wraz z przyjaciółmi, odnalezioną za pośrednictwem ogłoszenia dwójką dzieci Granta i przypadkowym pasażerem – geografem Jakubem Paganelem ruszają w podróż. Poszukiwania komplikuje fakt, że na wyłowionych kartkach zachowały się tylko urywki słów i szerokość geograficzna…

„Dzieci kapitana Granta” są jedną z najciekawszych książek Juliusza Verne’a, jaką kiedykolwiek czytałam. Dzięki niej nauczyłam się odróżniać długość od szerokości geograficznej i po raz pierwszy zetknęłam się z mapą. Niezwykle ciekawym zabiegiem, bardzo z resztą popularnym w książkach podróżniczych, jest wplatanie informacji geograficznych i historycznych w dialogi między bohaterami. Dzięki temu czytelnik w pełni zdaje sobie sprawę z sytuacji i warunków, z jakimi muszą mierzyć się lord Glenarvan i jego towarzysze. Rzecz jasna podczas lektury należy pamiętać, że książka została napisana stosunkowo dawno temu, a jej akcja rozgrywa się w 1864r, więc nie wszystkie fakty dotyczące warunków panujących w dalekich stronach (np. obecność zesłańców w Australii) są nadal aktualne. Niewątpliwą zaletą „Dzieci kapitana Granta” jest wartka akcja i mnogość przygód, jakie spotykają załogę „Duncana” na każdym kroku. Wyniszczające susze, powódź, trzęsienie ziemi, zmagania ze złoczyńcami i krajowcami to dość, aby zafascynować nawet najbardziej opornego czytelnika. Juliusz Verne jednak znajduje też czas na drobne chwile spokoju, w trakcie których napięcie opada, a bohaterowie prowadzą długie rozmowy lub przekomarzają się. Wówczas na pierwszy plan wysuwa się mistrzowski duet major Mac Nabbs - Paganel. Połączenie kamiennego spokoju pierwszego z gadatliwością i roztargnieniem drugiego jest niezgłębionym źródłem komizmu i dowcipu sytuacyjnego tej powieści. Bohaterowie stale starają się sobie dogryźć, co niezwykle bawi zarówno ich towarzyszy podróży, jak i czytelnika. Sporo okazji do śmiechu dostarcza z resztą sama skłonność do najdziwniejszych pomyłek, jakie bezustannie popełnia czcigodny geograf. Przyznajmy szczerze – czy można nie śmiać się, gdy ktoś zamiast na okręt płynący do Kalkuty trafia na pokład statku wiozącego wyprawę ratunkową do Ameryki? Nie, czytając Verne’a nie można się nudzić!
„Dzieci kapitana Granta” to genialne połączenie dowcipu, garści wzruszeń, geografii i przygód. Jeśli interesują Cię dalekie kraje, morskie podróże lub bohaterskie czyny, to bez wątpienia książka dla Ciebie! A jeśli miałeś ją już w rękach i ciekaw jesteś, co dalej stanie się z bohaterami, sięgnij też po „Tajemniczą wyspę”, w której rozwinięty zostanie wątek A… Ale to już temat na kolejną recenzję 😊

____
Zdjęcie okładki ze zbiorów własnych
Pozostałe elementy grafiki: https://www.canva.com/
Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z przekładu Izabelli Rogozińskiej, Wydawnictwo Nasza Księgarnia 1982

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z biblioteki Molinki , Blogger