sobota, 31 lipca 2021

„Zielona Mila”, Stephen King

 


Miałam idealny plan dnia. Rano chciałam wybrać jakąś dobrą lekturę i przeczytać parę rozdziałów. Nie wszystko – mowy nie ma – przyjemność powinna trwać znacznie dłużej niż kilka godzin. Byłam zdecydowana i pewna swojej siły woli. Kilkadziesiąt stron – i koniec. A potem wzięłam do ręki „Zieloną Milę…” I już nie potrafiłam zdobyć się na to, żeby ją odłożyć.

Paul Edgecombe przewodzi strażnikom w jednym z amerykańskich więzień. A właściwie w jego najbardziej nieprzyjaznej części, gdzie w sześciu celach przebywają skazani na karę śmierci. Zadaniem Paula jest, między innymi… nadzorowanie i przeprowadzanie egzekucji. Jednak mężczyzna czuje się też w obowiązku dbać o komfort psychiczny więźniów, rozmawiać z nimi i pocieszać ich. Wszystko zmienia się w roku 1932 roku. Do bloku E trafia trzech nowych skazańców. Francuz Delacroix, który całkowicie poświęca się opiece nad ukochaną myszką. Chytry i niezrównoważony Wiliam Wharton. I wreszcie John Coffey, od samego początku wyróżniający się spokojem i łagodnością… Zaintrygowany Paul odkrywa, że więzień obdarzony jest niezwykłą mocą. Z czasem zaczyna wątpić w jego winę…

Do tej pory nie miałam zbyt wiele do czynienia z powieściami Stephena Kinga. Głównie dlatego, że zasłynął przede wszystkim jako autor horrorów – jednego z nielicznych gatunków książek, do których nawet nie próbuję się przekonać. Właściwie, z całego dorobku Kinga przeczytałam tylko „Ciało”. A i to dlatego, że zostało mi polecone przez rodziców. Muszę przyznać, że książka nawet mi się podobała. Jednak dalej nie wiedziałam, czemu jej autor jest tak popularny. Owszem, opowieść była interesująca, ale styl…? Widocznie tekst był zbyt krótki, aby powiedzieć cokolwiek o jego formie. Zapamiętałam tylko tyle, że bohaterowie cały czas przeklinali. Dopiero „Zielona Mila” pozwoliła mi zrozumieć, za co wszyscy podziwiają Stephena Kinga. Byłam pod wrażeniem. Naprawdę. Autor stworzył przejmującą, bolesną historię, w której – jak w każdym wielkim dramacie – nie ma dobrych rozwiązań. Zawodowa powinność kłóci się z ludzkimi odruchami. Prawo – z elementarną sprawiedliwością. Podpowiedzi sumienia – z lękiem o własny los. Książka jest mocna – z pewnością jedna z najmocniejszych, jakie czytałam. Stephen King nie waha się przed dokładnymi opisami egzekucji i relacjami zbrodni więźniów. Czasem w trakcie lektury musiałam na chwilę podnieść wzrok znad tekstu, żeby wrócić do równowagi. Jednak, mimo że na ogół unikam takich brutalnych fragmentów, nie mogłam nie docenić kunsztu powieści. I nie żałuję, że po nią sięgnęłam.

W trakcie lektury uświadomiłam też sobie, jak niezwykły jest warsztat pisarski Kinga. Po raz pierwszy w życiu jakiemuś autorowi udało się mnie naprawdę zaskoczyć. I nie chodzi mi tu o zdumienie takie jak przy zakończeniu dobrego kryminału. Wiecie: kiedy mamy swoją teorię na temat dalszego toku akcji, albo skrystalizowane zdanie o bohaterze, a nasze oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością. Do tego już się przyzwyczaiłam. Ba, zaczynam wręcz oczekiwać od autorów, że mnie zaskoczą. Nie, mam tu na myśli nagły, piorunujący szok. Jak wtedy, gdy ktoś nagle wyskakuje z ciemnego pokoju, żeby nas przestraszyć. Albo gdy – tak jak w książce – dzieje się coś naprawdę niespodziewanego. Zazwyczaj w takich chwilach jestem po prostu lekko poruszona. Jednak tym razem oszołomienie bohatera udzieliło mi się całkowicie. I jeszcze przez kilka stron nie potrafiłam dojść do siebie. Choć właściwie, czego innego mogłam się spodziewać po autorze horrorów?

„Zielona Mila” w szczególny sposób przedstawia sprzeczności tkwiące w człowieku. W szczególny sposób widać to na przykładzie więźniów z bloku E. Stephen King nie kryje przed nami, za co zostali skazani poszczególni zbrodniarze. Jednak – z małym wyjątkiem w postaci Whartona – podczas lektury trudno jest połączyć tę wizję w obrazem bohaterów. Na przykład taki Delacroix. Z zimną krwią wykorzystał i zamordował kobietę. Aby zatrzeć ślady, wywołał pożar, w wyniku którego zginęło kolejne sześć osób. Jednak poznajemy go jako sympatycznego, nieco dziecinnego człowieczka, który uczy tresowaną myszkę sztuczek. A na chwilę przed śmiercią, martwi się tylko o to, co stanie się z jego pupilką, gdy go zabraknie. Oraz – co najbardziej mnie poruszyło – naprawdę przyjaźni się ze strażnikami. Przypominam sobie jedną scenę z powieści – mniejsza o to, jaką – gdy Paul na chwilę znalazł się w niebezpieczeństwie. Pamiętam, że to Delacroix wzywał wtedy pomocy, przerażony tym, co się działo... Choć nie miał w tym żadnego interesu.

Chciałabym powiedzieć, że „Zielona Mila” mi się podobała. Ale to jedna z takich książek, dla których tak błahe wyrażenie byłoby obrazą. Powieść wywarła na mnie olbrzymie wrażenie. Takie, jakie zwykle czujemy po zetknięciu z naprawdę dobrą i naprawdę smutną historią. Uczucie podziwu… i głębokiego żalu, że opowieść nie byłaby nawet w połowie tak genialna, gdyby nie tragiczne zakończenie.

 _____

Źródła zdjęć:

"Zielona mila" - ze zbiorów własnych

Pozostałe elementy grafiki - https://www.canva.com/

Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z przekładu Andrzeja Szulca, Wydawnictwo Albatros 1999


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z biblioteki Molinki , Blogger