niedziela, 18 listopada 2018

Dinozaury nie czytały i wyginęły - a my?

Dinozaury nie czytały i wyginęły - a my?

              Relacja z Targów Książki w Krakowie

Kolejka sięga od drzwi hali do ulicy. Jakieś 200 metrów. Ludzie nie przepychają się. Nawiązują rozmowy lub wyciągają książki, świadomi, że przed nimi stoi jeszcze co najmniej kilkadziesiąt osób. „Rzucili cukier?” Nie! Zaczęły się Targi Książek!

Krakowską inicjatywę z PRL-em łączą tylko kilometrowe kolejki. Różnorodne wydawnictwa oferują pełną gamę książek. I nie tylko! Zakładki z wmontowanymi lampkami, piękne notesy czy koszulki i kubki ze śmiesznymi hasłami to tylko część akcesoriów, które można kupić. Jednak największe tłumy przyciągają spotkania z autorami. Można z nimi porozmawiać, poprosić o autograf i zrobić sobie wspólne zdjęcie. Na stronie internetowej można znaleźć szczegółowe informacje na temat terminów takich spotkań, a także listę biorących udział w imprezie wydawnictw. Organizacja jest doskonała. Kolejka do drzwi posuwa się błyskawicznie, ludzi wpuszcza się grupami przez troje drzwi, osobnych dla VIP-ów, dziennikarzy i zwyczajnych gości. Na samym wstępie, płacąc za wejście, można wziąć za darmo specjalną odznakę. A potem trafia się do istnego raju dla czytelników.

Sobotnią wizytę na targach rozpoczęłam od stoiska opatrzonego wielkim napisem: „Książka za książkę”. O akcji czytałam już wcześniej na stronie internetowej. Żeby wziąć w niej udział wystarczy tylko przynieść kilka niezniszczonych książek, których nie ma się ochoty czytać. Na miejscu można wymienić je na kupony rabatowe, które obowiązują w dużej części stoisk lub upoważniają do odebrania darmowych audiobooków. Oddane tomy trafiają do bibliotek.

Siostra z mamą wypisały całą listę autorów, których koniecznie chciałyśmy spotkać, więc pierwsze kilka godzin spędziliśmy przeciskając się przez tłum z jednego końca sali na drugi. Pierwszym zaskoczeniem była sama organizacja tych spotkań. Specjalnie do tego celu wydawnictwa przygotowały przy swoich stoiskach niewielkie stoliki dla dwóch lub trzech osób. Każdy autor w określonych godzinach zajmował miejsce na krześle i czekał na zainteresowanych. Chętni mogli również usiąść przy stole, zamienić kilka słów i poprosić o autograf. Dzięki takiemu zorganizowaniu stanowisk kolejka automatycznie formowała się mniej więcej metr dalej, co zapewniało odrobinę prywatności przy rozmowach. Na oko największym zainteresowaniem cieszyły się osoby znane również z telewizji, jednak nic nie przebiło tłumów, jakie oczekiwały na spotkanie z Andrzejem Maleszką czy Grzegorzem Kasdepke. Opisywanie wszystkich spotkań autorskich, w których wzięliśmy udział zajęłoby wieki, więc skupię się na kilku, które najlepiej zapamiętałam.

„Gorzka czekolada” była jedyną książką, którą przywiozłyśmy z siostrą do Krakowa. Bardzo nam się podobała, a na targi przyjechać miało kilku autorów wydanych w niej opowiadań. Zamierzałyśmy zdobyć autografy przynajmniej kilkorga z nich. Najpierw udałyśmy się do Katarzyny Ryrych. Autorka była bardzo otwarta i rozmowna. Dedykację w „Gorzkiej czekoladzie” wplotła w narysowany na pierwszej stronie rower, dodając do niego dwa baloniki z tekstem. Opowiadała o swoich najnowszych książkach. Pokazała nam dwie, które bardzo polecała. Zdecydowałam się na zakup jednej z nich. Poprosiłam, żeby ją podpisała. Katarzyna Ryrych sięgnęła po długopis… I chwilę później na pierwszej stronie pojawiła się ozdobiona koronką, staromodna sukienka w asyście niezwykle sympatycznego szczurka.

- A zatem oprócz talentu literackiego jeszcze talent plastyczny? – zaśmiała się mama.

- Owszem. Już nawet wydałam jedną książkę ze swoimi ilustracjami – odpowiedziała autorka.

Kolejnym współtwórcą „Gorzkiej czekolady” był Paweł Beręsewicz. Stoisko i pora trafiły mu się feralne. Tuż przed nim książki podpisywał Grzegorz Kasdepke. Nic dziwnego, że kiedy dotarliśmy na miejsce, autor stał potulnie w kątku, podczas gdy stolik okupował jego poprzednik, do którego pielgrzymowały chyba wszystkie dzieci biorące udział w targach.

- Tak już jest, jeśli się podpisuje po Kasdepke – stwierdził filozoficznie.

W przeciwieństwie do Katarzyny Ryrych, był raczej milczący. Kolejka do niego formowała się dopiero za nami i była dość krótka. Poprosiłyśmy o dedykację i ruszyłyśmy dalej.

Ostatnie odwiedzone przeze mnie stoisko wpadło mi w oko już na samym początku. Poświęcone było tylko jednej trylogii – „Kronikom Saltamontes”. Zwróciłam na nie uwagę, ponieważ ładne kilka lat temu dostałam od kogoś drugą część serii. Zafascynował mnie wówczas klimat tej książki: ciepły, nieco tajemniczy, wywołujący trudne do określenia, krzepiące wrażenie. Wobec tego pod koniec dnia skierowałam swe kroki w stronę tego właśnie stoiska. Z bliska zauważyłam więcej szczegółów. Nie wiem, kto zaprojektował tamto miejsce, ale widać było, że znał się na rzeczy. Ciepłe, przytłumione oświetlenie, stojący na środku motocykl i sterta starych walizek tworzyły tą samą nieuchwytną atmosferę, co czytana przeze mnie książka. Podeszłam do regału i zdjęłam z niego dwa grube tomy. Przez chwilę się wahałam, bo z reguły staram się zachować umiar w zakupach, jednak stwierdziłam, że raz w roku mogę sobie pozwolić na drobne szaleństwo. W dodatku, ku mojemu wielkiemu zdumieniu okazało się, że na miejscu jest autorka „Kronik Saltamontes”, Monika Marin. Nie, takiej okazji nie mogłam przegapić.

- Pierwsza i trzecia? – upewnił się ktoś z obsługi tonem lekkiego zakłopotania.

Wyjaśniłam, że czytałam już drugą część. Wreszcie skierowałam się do stołu, przy którym siedziała autorka. I po chwili usłyszałam to samo pytanie, zadane równie zakłopotanym tonem:

- Pierwsza i trzecia?

Nieco rozbawiona powtórzyłam wyjaśnienie. Okazało się, że jestem pierwszą osobą na targach, która kupiła pierwszą i trzecią część serii. Monika Marin okazała się bardzo sympatyczna. Na koniec, podpisawszy książkę, podeszła do dużego pojemnika i wyciągnęła niewielką odznakę z białym rysunkiem konika polnego na czarnym tle.

- Wiesz, co to za znak? – zapytała.

- Mniej więcej – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, przypominając sobie książkę, którą czytałam dość dawno temu.

Autorka pochyliła się i udekorowała mnie znaczkiem. Tato zrobił nam jeszcze zdjęcie i powoli udaliśmy się do reszty rodziny, która na sąsiednim stoisku pracowicie oznaczała zakupione książki pieczątkami z miejscem na wpisanie imienia.

To było ostatnie stoisko, jakie odwiedziliśmy. I chyba jedno z najlepiej wspominanych spotkań autorskich w moim życiu. Targi były pierwszą imprezą czytelniczą tego typu, w jakiej wzięłam udział. W sumie mam teraz do przeczytania siedem książek, a drugie tyle muszę jakimś sposobem wybłagać od siostry. Na jakiś czas mi wystarczy. Ale z góry uprzedzam - w przyszłym roku tez jadę na jakieś targi.

___
Zdjęcie ze zbiorów własnych





Copyright © 2016 Z biblioteki Molinki , Blogger