Czy
to ja zarzekałam się, że nie będę czytać horrorów?
Cóż,
przyznaję się, nie za długo wytrwałam w tym postanowieniu😊.
Dalej
uważam, że nie jestem stworzona do czytania o potworach i psychopatach
biegających z piłą. Tym bardziej, że przy panujących temperaturach ciężko jest spać
z kołdrą naciągniętą na głowę. A jednak… gdy ktoś odważniejszy ode mnie
opowiada o jakimś horrorze, czasem kusi mnie, aby poznać zakończenie. Zwłaszcza,
kiedy historia jest nie tylko ciekawa, ale i ma jakieś drugie dno…
Sklep
pojawia się w Castle Rock znikąd. Staroświecka markiza, dziwaczna nazwa i zapowiedzi,
że „czegoś takiego jeszcze nie było”, wywołują w mieszkańcach jawne pobłażanie
i ukrytą ciekawość. Właściciel okazuje się równie zagadkowy, co jego sklep. Choć
w pierwszej chwili pan Gaunt budzi obawę niepokojącym spojrzeniem dwukolorowych
oczu i odstręczającym dotykiem, przy bliższym poznaniu szybko zyskuje. Ten
czarujący, życzliwy starszy pan znajduje czas na wysłuchanie i indywidualną
obsługę każdego klienta. W jego sklepie znaleźć można dziesiątki codziennych,
uroczych drobiazgów… Ale też karty piłkarskie z autografami wypisanymi
specjalnie dla nabywcy, cudowną deseczkę z Arki Noego, czy grę umożliwiająca
przewidzenie wyników wyścigów konnych. A wszystko to za symboliczną opłatę
oraz… niewinny figiel spłatany innemu obywatelowi. Nie mija wiele czasu, a jego
klientami staje się większość mieszkańców. Jednak żarty stają się coraz
bardziej niebezpieczne…
Choć sporo u Kinga fantastyki (hipnoza, wpływanie na odległość na ludzkie sny itp.),
jego historia nie jest tylko zmyślną bajeczką do straszenia czytelników. Wbrew
pozorom pan Gaunt nie zawdzięcza bowiem swoich sukcesów ani niesamowitym
zdolnościom, ani nawet czarodziejskiemu asortymentowi. Przede wszystkim jest
znakomitym psychologiem, obserwatorem i manipulatorem. Wie, że – wbrew pozorom –
nie wystarczą piękne towary i ludzka chciwość aby sobie kogoś podporządkować. Bohaterowie
kupują ten czy inny drobiazg nie ze względu na jego cudowne właściwości.
Niektóre przedmioty nie są nawet zaczarowane; równie dobrze można by je nabyć w
każdym innym sklepie. Nie, kluczowe jest znaczenie, jakie nadają mu przeżycia
kupującego. Pan Gaunt wykorzystuje coś więcej niż żądza posiadania. Żeruje na najwrażliwszych
fragmentach duszy, tych, które zabezpieczamy przed innymi w obawie przed
zranieniem. Na strachu, wstydzie, ale też miłości, czułości i delikatności. Sprzedaje
nie wędkę – lecz wspomnienie chwil spędzonych z ojcem. Nie fajkę – ale poczucie
mądrości i elegancji. Nie sztuczny, lisi ogon – ale nadzieję na powrót do życia
sprzed nałogu. Dlatego też (dosłownie i w przenośni) bezcenny nabytek jednej
osoby dla innej wydaje się bezwartościowym śmieciem.
Podobnie
jak sprzedawane w sklepiku towary ucieleśniają marzenia klientów, płatane im kawały
stanowią realizację ich najskrytszych obaw. Zarówno tych uzasadnionych, jak i
zupełnie irracjonalnych. Jednak ta
„fizyczna” forma jest tylko pozorem, kształtowanym nie tylko przez jakieś
magiczne moce, ale przede wszystkim przez wyobrażenia i uprzedzenia klientów. I
tak jak potrafią dostrzec towar godny najwyższej ceny w zepsutym starociu, tak
też interpretują złośliwe kawały jako źródło poczynań znienawidzonej osoby. I w
jej stronę kierują całą swą furię. Nawet nie przychodzi im na myśl, że ich odwieczny
wróg może być niewinny. Nic dziwnego, że wkrótce pan Gaunt może zamknąć sklep i
przestać zlecać kolejne kawały. Po prostu obserwować. Bo trafieni w najczulszy
punkt, zwróceni przeciw sobie obywatele sami dokonają dzieła…
Jednak
to nie kolejny tani horror. Bo – paradoksalnie – największe wrażenie robią nie
te końcowe, spektakularne sceny, ale to, co dzieje się cały czas w zakamarkach
dusz bohaterów. Autor znakomicie ukazał ten cichy dramat klientów Gaunta.
Dobrych ludzi, którzy ten jeden raz zrobili coś złego. Chorobliwe przywiązanie
miesza się tu z obrzydzeniem względem nabytków. Wyrzuty sumienia – z obawą, że
niecne czyny pójdą na marne. Lęk i wstyd – z rozpaczliwą tęsknotą za towarzystwem
drugiego człowieka. To poruszające, uchwycone z fotograficzną dokładnością
studium cierpienia… Które prowadzi tylko do większego uzależnienia od człowieka
stojącego za wszystkimi tymi zdarzeniami. Można tylko pogratulować Kingowi
psychologicznego wyczucia!
Niestety
na kartach książki znaleźć można niemal wszystkie te rzeczy, których w literaturze
nie trawię. Może zniosłabym jakoś ilość przekleństw. Mogłabym też tolerować
fakt, że wszyscy wierzący w książce to fanatycy, którzy nic tylko obrzucają przeciwników
niewyszukanymi obelgami. Ale naprawdę ciężko jest zamknąć oczy na fakt, że autor
podlewa to wszystko erotyzmem. I to w najbardziej ciężkostrawnej formie. Rozumiem,
że w niektórych (specyficznych) wątkach nie dało się tego uniknąć. Ale połowa
takich fragmentów nie wnosi nic do fabuły, a wręcz spłyca charakterystykę niektórych
bohaterów, którzy wydają się zainteresowani tylko jednym. A jeśli już autor
naprawdę nie mógł niczego skreślić – czy nie mógłby chociaż zdobyć się na większą
subtelność?
Mimo
tych minusów, muszę przyznać, że Stephen King ma prawdziwy talent. Od powieści
ciężko się oderwać. Zdarzenie za zdarzeniem, decyzja za decyzją, wzmagają
napięcie aż do (naprawdę) wielkiego finału. Jednak choć dzieje się coraz więcej
i coraz szybciej, autor znajduje czas na skłonienie nas do przemyśleń o tym, co
ważne. Nie popada w tanie moralizatorstwo. Po prostu pokazuje, do czego może
doprowadzić nas chciwość, nienawiść i strach. Jak spaczone wartości mogą
obrócić się przeciw nam. Jak łatwo jest zrujnować życie innym – i sobie.
Ale też dowodzi, że zawsze mamy wybór.
A
aby pokonać zło czasem wystarczy powiedzieć mu: „nie”.
Poznaj też inne książki Stephena Kinga.
___
"Sklepik z marzeniami", Stephen King, wyd. Albatros, 2019