Jeśli
miałabym wybrać jednego autora, którego znam naprawdę dogłębnie, byłaby to
Agatha Christie. W porównaniu do innych twórców, to właśnie jej książek mam u
siebie najwięcej. Przez lata poszerzałam ten zbiorek, aż w końcu zdałam sobie
sprawę, że zaczynam wyłapywać w różnych powieściach podobne chwyty fabularne. I
choć nie zdarzyło się jeszcze, żeby jakaś książka nie zaskoczyła mnie na
koniec, żyłam w przekonaniu, że pewne rzeczy są wspólne dla wszystkich tekstów
Agathy Christie. Aż wreszcie natrafiłam na kryminał, który przewrócił moje
przekonania do góry nogami…
Kiedy
kapitan Hastings przyjeżdża do Anglii w interesach, w pierwszej kolejności
kieruje kroki do starego przyjaciela – Herkulesa Poirot. Z przyjemnością
wspominają rozwiązane przez siebie sprawy i zabawiają się „zamawianiem”
następnych zagadek. Żarty kończą się kiedy Poirot otrzymuje tajemniczy anonim.
Jego autor wzywa detektywa do udowodnienia swoich umiejętności i radzi
„zainteresować się Andover”. Kiedy we wspomnianej miejscowości dochodzi do
zabójstwa, Herkules staje przed jedną z najtrudniejszych spraw w swojej
karierze. Tajemniczy seryjny morderca za każdym razem zapowiada zbrodnie
listownie, podając dzień i nazwę miejscowości. Kolejne ofiary dobierane są w kolejności
alfabetycznej, a zabójca zawsze pozostawia po sobie rozkład jazdy A.B.C… Czy
Poirot zdąży rozwikłać tę zagadkę zanim morderca dojdzie do Z?
Czytaliście
kiedyś książki Agathy Christie? Jeśli tak, wiecie zapewne, jak
charakterystyczny jest jej styl tworzenia intrygi… Długie wstępy, w których po
kolei poznajemy każdego bohatera. Zamknięte, niewielkie grono podejrzanych,
gdzie każdy skrywa jakieś tajemnice. Oskarżenia przenoszone z osoby na osobę i
napięcie budowane aż do momentu wielkiego rozwiązania… Rozumiecie, o czym
mówię?
Cóż,
„A.B.C.” jest zupełnie inne.
Akcja
rozpoczyna się natychmiast. Na stronie dziewiątej Poirot otrzymuje anonim. Na szesnastej
mamy pierwsze zwłoki. Do zabójstw dochodzi w odległych miejscach. Ludzi
związanych z ofiarami nic wcześniej nie łączyło. Część z nich w normalnych
okolicznościach mogłaby być podejrzana, jednak zaplanowany i seryjny charakter
zbrodni całkowicie oczyszcza ich z zarzutów. Koniec z przenoszeniem oskarżenia
z osoby na osobę. Koniec z „prywatnymi” zbrodniami w zaciszu hotelu, kolejowego
przedziału czy starej angielskiej rezydencji. Tym razem areną pojedynku Poirota
ze zbrodniarzem staje się cała Anglia. Wielka burza w prasie, niekończące się konferencje
ze specjalistami, podróże na drugi koniec kraju… Całkowite przeciwieństwo zbrodni
w stylu Agathy Christie!
Jeszcze
bardziej dezorientujące jest to, że – jak się zdaje – od początku wiemy… kto
zabija. Już w drugim rozdziale widzimy tajemniczego pana Aleksandra Bonaparte’a
Custa (znamienne inicjały!), jak przegląda długą listę nazwisk i skreśla jedno
z nich – jak się później okazuje, należące do pierwszej ofiary A.B.C. Fałszywy
trop? Zmyłka? W końcu kto jeśli nie Agatha Christie potrafi tak pokierować
zachowaniem niewinnego człowieka aby ściągnąć na niego podejrzenia? Tylko czy
ciągnęłaby taką grę przez całą książkę? A może autorka wcale nie próbuje nas
okłamać? Może po prostu tym razem pytanie nie brzmi: „k t o zabił”,
ale „d l a c z e g o”? Dlaczego właśnie ci
ludzie? Dlaczego to Poirot otrzymuje anonimy? Dlaczego szukający rozgłosu
zabójca kontaktuje się z prywatną osobą, a nie z prasą czy policją? Zdaniem
Herkulesa Poirot to właśnie te kwestie okażą się kluczowe przy rozwiązywaniu
zagadki. I tłumaczenie wszystkich nieścisłości skomplikowaną psychiką szaleńców
stanowi poważny błąd. A skoro twierdzi tak największy detektyw wszechczasów…
Wreszcie
ostatnia zmiana – zmiana roli detektywa. Do tej pory Poirot zawsze działał w
pojedynkę, ewentualnie z pomocą wiernego Hastingsa. On decydował, jak potoczy
się śledztwo. On przesłuchiwał świadków. On rozwiązywał całą sprawę. Tym razem
jednak Herkules – na przekór swojej zwykłej pysze – dopuszcza do sprawy również
amatorów. W rozwiązywaniu zagadki wspomaga go samozwańczy „legion specjalny”,
składający się z bliskich trzech pierwszych ofiar A.B.C. Żadne z nich nie ma
doświadczenia w pracy detektywa. Są za to osobiście zaangażowani w całą sprawę,
zdeterminowani i… każde z nich może wiedzieć coś, co umknęło policji. Zadaniem
Poirota nie jest więc tym razem branie podejrzanych w krzyżowy ogień pytań,
lecz prowokowanie zwykłych rozmów. W nadziei, że z banalnych uwag i wspominek
uda się w końcu wyłowić jakieś kluczowe informacje.
„A.B.C.” to niezwykle świeża, oryginalna powieść, która po raz kolejny dowodzi geniuszu Agathy Christie. Znajduje się w ścisłej czołówce moich ulubionych kryminałów tej autorki – a przeczytałam ich już wiele. Całkowicie ujął mnie pomysł nietypowego pomnożenia liczby detektywów. To wielkie wytchnienie po latach patrzenia na wszystkich bohaterów w kategoriach potencjalnych podejrzanych. Miło było mieć tak wielu sojuszników przy rozwiązywaniu zagadki. Jak zwykle u tej autorki – zwrotów akcji nie zabrakło.
Polecam szczególnie tym, którzy szukają odmiany po „tradycyjnych” kryminałach Agathy Christie.
Poznaj też inne książki Agaty Christie!
_______
Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z przekładu Tadeusza Jana Dehnela, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2021
____
Źródła zdjęć:
"A.B.C" - ze zbiorów własnych
Pozostałe elementy grafiki - https://www.canva.com/