Trwa
wojna secesyjna. Mąż pani March wyjeżdża na front, pozostawiając pod opieką
żony cztery dorastające córki: marzącą o wystawnym, eleganckim życiu Meg,
energiczną Josephine nazywaną przez wszystkich Jo, nieśmiałą pianistkę Beth i
najmłodszą Amy. Dziewczęta muszą zmierzyć się z tęsknotą, biedą i własnymi
przywarami. Mimo przeciwności losu znajdują w sobie dość optymizmu, fantazji i
pomysłowości, aby wypełnić długie dni oczekiwania na powrót ojca wspaniałymi
wycieczkami, przygotowywaniem „opery tragicznej”, czy organizacją spotkań Klubu
Pickwicka. Do ich szalonych zabaw włącza się również Laurie - ich rówieśnik,
wnuk bogatego sąsiada. Jednak życie nie zawsze jest usłane różami i panny March
szybko się o tym przekonują. Wkrótce zaczynają dorastać i przeobrażać się w
prawdziwe małe kobietki…
„Małe
kobietki” to wdzięczna, kobieca lektura, która z pewnością spodoba się również
dorosłym paniom. Urocze bohaterki z miejsca podbijają serca czytelniczek swoją
pomysłowością. Trudno się nie śmiać czytając o wieży, która w trakcie
przedstawienia przygniata nieszczęśliwych kochanków, ciągłych przejęzyczeniach
Amy czy niekonwencjonalnej akcji wychowawczej przeprowadzonej przez panią
March. Równocześnie jednak, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, książka okazała się
niezwykle mądrą opowieścią o dorastaniu, wiążących się z nim obowiązkach i
konieczności pracy nad swoim charakterem. Przykład bohaterek pokazuje, do
jakich skutków może prowadzić porywczość, dlaczego tak ważne jest wybaczanie
sobie nawzajem, a także jak radzić sobie z sytuacjami tak poważnymi jak choroba
jednego z członków rodziny. Autorka wszystkie swoje czytelniczki traktuje jak
dorosłe, z niezwykłą delikatnością i szczerością opowiadając im nawet o
najtrudniejszych sprawach.
Byłam bardzo
zaskoczona, kiedy na kartach „Małych kobietek” niespodziewanie odnalazłam
również… głębokie, chrześcijańskie przesłanie. Rzadko kiedy w książkach
przedstawia się tak piękne przykłady wiary jako naturalnego elementu życia, a w
dodatku przejawiającej się nie tylko w tradycyjnym chodzeniu do kościoła czy
modlitwie, ale i w zwyczajnych, codziennych rozmowach. Nic dziwnego, że scena,
w której pani March doradza Jo aby powierzać Przyjacielowi wszystkie swoje
problemy i słabości, należy do najpiękniejszych w całej książce. Mimo, że
wszystkie bohaterki są protestantkami, uważam, że praktycznie w żaden sposób
nie wpływa to na uniwersalność płynącego z ich rozmów przesłania.
Na kartach
„Małych kobietek”, podobnie jak w życiu, mieszają się radości, drobne ludzkie
słabostki, a czasem i wielkie życiowe tragedie. Czytelnik na zmianę chichocze
pod nosem, otwiera usta w pełnym przestrachu napięciu i ociera łzy. Młodsze
dziewczynki znajdą na jej kartach silne wsparcie i pomoc w dorastaniu, starsze
zaś w pełni docenią głębię jej przesłania. Oto prawdziwa, mądra, kobieca
lektura – jedna z tych, których ze świecą można szukać wśród współczesnych
książek.
Co jeszcze
można powiedzieć? Chyba tylko: ZDECYDOWANIE POLECAM!
___
Zdjęcie okładki ze zbiorów własnych
Pozostałe elementy grafiki: https://www.canva.com/
Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z przekładu Anny Bańkowskiej, Wydawnictwo MG 2019