Zaczęło
się od plakatu.
Pojawił
się na mojej codziennej drodze do szkoły. W miejscu, gdzie do tej pory wywieszano
tylko reklamy leków i filmów.
Tym
razem na afiszu widniała śliczna, elegancka okładka książki.
Jako
dziecko, które wychowało się na zakurzonych powieściach ze strychu, nigdy nie sądziłabym,
że dam się złapać na coś takiego. A jednak. Pewnie swój udział tym wszystkim miał
też fakt, że tytuł książki nie był mi obcy. Mama czasami wspominała stary
serial „Północ i Południe”, który swego czasu z upodobaniem oglądała. A jako że
jakiś czas temu pochłonęłam „Przeminęło z wiatrem”, założyłam optymistycznie,
że ta książka także mi się spodoba. (Najwyraźniej zblakło już we mnie
wspomnienie bolesnych przeżyć po tym, jak na fali „Zbrodni i kary” postanowiłam
przeczytać „Wojnę i pokój”). I radośnie (sugerując się podobieństwem okładki do
„Małych kobietek”) zdecydowałam, że ostatni dzień matur uczczę wizytą w
księgarni. Stacjonarnie, bo po co się wysługiwać kurierami?
I
tak oto znalazłam się na Mikołajowie, uzbrojona jedynie w szmacianą torbę, wlokąc
do domu nie jedno, ale trzy tomiszcza po osiemset stron każde i nie mając
zielonego pojęcia, co ja właściwie kupiłam…
Rodziny
Hazardów i Mainów różni wszystko. Jedni to potomkowie ubogiego imigranta,
którzy dzięki przedsiębiorczości kilku pokoleń osiągnęli fortunę. Drudzy z
pochodzenia związani są z francuską szlachtą, jednak sercem – z pięknym,
honorowym światkiem Południowych plantatorów. Ci pierwsi żyją w cieniu swojej
olbrzymiej stalowni na Północy, rzucającej na okolicę nieustanne refleksy ognia
i dymu. Ci drudzy całe życie spędzili w pięknej, otoczonej dziką roślinnością i
polami ryżowymi rezydencji w Karolinie Południowej. Jedni – mniej lub bardziej –
interesują się abolicjonizmem. Drudzy utrzymują się dzięki pracy niewolników. Ich
losy krzyżują się, kiedy George Hazard i Orry Main trafiają razem do akademii
wojskowej w West Point. Zdaje się, że przyjaźń, która połączyła bohaterów, na
zawsze zwiąże ze sobą ich rodziny… Jednak w kraju wrze. Abolicjoniści coraz
głośniej domagają się wyzwolenia niewolników, zaś Południe zaczyna mówić o
secesji. Różnice poglądów obracają przeciw sobie nawet najbliższych. Akcent i
pochodzenie staję się piętnem. A ci, którzy usiłują zachować czysty osąd wśród
fanatyków, spotykają się z nienawiścią obu stanowisk.
Zbliża
się wojna, która na zawsze położy się cieniem na amerykańskiej historii… A
Mainowie i Hazardowie znajdą się po przeciwnych stronach.
Czy
ich przyjaźń przetrwa tę próbę?
Lubimy
ostre kontury. Chcemy, żeby wszystko dało się od razu rozpoznać i wsunąć do
odpowiedniej „szufladki”. To jest dobre, to złe. I bardzo słusznie. Trzeba
rozróżniać między tymi dwiema opcjami.
Nie
inaczej jest z wojną secesyjną. Zapisała się w naszej pamięci jako walka między
dwiema kontrastującymi opcjami. Jedna strona za niewolnictwem, druga przeciw.
To wygodny podział. Wiemy, na czym stoimy. I potrafimy z łatwością powiedzieć,
co jest dobre, a co złe. Zapominamy jednak o tym, że życie nie jest czarno –
białe. I jeszcze się nie zdarzyło, żeby po danej stronie konfliktu walczyli
sami szlachetni ludzie, a po drugiej – ich zupełne przeciwieństwa.
Dlatego
pisanie o historii jest takie trudne. Źle będzie, jeśli wyprodukujemy
dydaktyczną powiastkę, która obwinia pół narodu o bycie potworami. Jeszcze
gorzej, jeśli wyjdzie namiętne użalanie się nad losem i rozterkami ludzi,
którzy przez lata utrzymywali inną rasę w ucisku (i całkiem dostatnio dzięki
temu żyli).
A
jednak Lakesowi udało się uniknąć tych pułapek. I naprawdę uczciwie przedstawić
kwestię wojny secesyjnej.
Przede
wszystkim: dostrzega, że walka tylko z pozoru toczyła się między dwoma różnymi
poglądami na sprawę niewolnictwa. W rzeczywistości przecież każda ze stron była
wewnętrznie podzielona i skupiała w sobie najróżniejszych ludzi. I to –
niestety – nie samych honorowych, szlachetnych obywateli, którzy mają
nieszczęście wyznawać odmienne wartości. Na kartach książki spotkamy więc
fanatyków. Oportunistów chcących wykorzystać głoszone idee do zdobycia potęgi. A
także lojalistów, którzy nie potrafią zostawić stanu bez obrony – nawet jeśli
będą musieli walczyć za sprawę sprzeczną z ich wartościami. W dodatku – na ile
się orientuję – te odmienne przekonania nie są tylko wymysłem autora. Jak
dowiadujemy się z posłowia, w trakcie prac nad serią John Lakes odbył podróż na
Południe aby porozmawiać z potomkami tych, którzy walczyli w wojnie secesyjnej.
Zapoznał się także z dokumentami z epoki. Wszystko po to, aby zrozumieć, co
kierowało członkami Konfederacji. I chyba mu się to udało.
Po
drugie: autor zauważa, że ludzie są istotami złożonymi. Nie zawsze sami wiedzą,
co myślą i czego oczekują. Na ich czyny wpływają nie tylko abstrakcyjne
wartości, ale też emocje, osobiste sympatie bądź antypatie, naciski społeczne, potrzeby,
przeżycia. A to może spowodować ewolucję poglądów. I tak człowiek, który szczerze
pogardza niewolnictwem, może na przykład stanąć w jego obronie, kiedy
zaatakowana zostaje jego duma mieszkańca Południa.
Po
trzecie: problem zniesienia niewolnictwa to nie tylko kwestia jednego traktatu.
To też pytanie jak (i czy) włączyć do społeczeństwa olbrzymią, niewyedukowaną, pozbawioną
środków do życia grupę obywateli. Bez świadomości politycznej, ale za to mającą
niskie wymagania, dwie ręce do pracy i palce do postawienia krzyżyka na liście
wyborczej. John Lakes podkreśla, że to nie podniesienie ręki za wyzwoleniem
świadczy o charakterze człowieka. Czy tolerancyjnymi można nazwać tych, którzy
nazywają niewolnictwo grzechem, ale nie życzą sobie czarnoskórych na ulicach
swoich miast? Kto robi więcej dla tych ludzi: północni politycy, którzy
przegłosowali ustawę, czy południowa plantatorka, prowadząca szkołę dla byłych
niewolników? Czy wolnymi można nazwać tych, którzy snują się bez celu po
stanie, aż zdobędą półdarmową pracę, albo sklepy odmówią im kredytów?
I
po czwarte: przy wszystkich tych roztrząsanych problemach autor nie waha się
jasno określić granicy między dobrem a złem. Krytykuje więc pogoń za zyskiem i
potęgą kosztem ludzi – czy chodzi o niewolnictwo, czy o politykę bądź handel.
Piętnuje fanatyzm, histerię i rozbudzanie skrajnych emocji (u OBU stron) – jako
prowadzące do konfliktów. Wytyka obłudę.
Przede
wszystkim jednak – dowodzi, jak potworną rzeczą jest wojna.
Niszczy
ona wszystko. Każdy bohater książki jest w jakiś sposób przez nią zraniony.
Czasem
są to drobne rzeczy. Stara blizna. Dodatkowy kieliszek whisky każdego dnia. Milczenie
na temat pewnych zdarzeń. Innym razem to olbrzymie zmiany. Zniszczenie całego
domu. Okaleczenie. Zakrzepnięcie w bólu i nienawiści, stopniowo spaczające
charakter. Obawa przed utratą ukochanej osoby, która zmusza do izolacji i życia
w samotności. Utrata celu i zagubienie w powojennym świecie.
„Północ
i Południe” to seria dla tych, którzy szukają dramatycznych, pięknych opowieści
o miłości, nienawiści i wszystkich namiętnościach rządzących ludzką duszą. Dla
tych, dla których liczy się ta część historii, która wpija się w serce i umysł,
zmuszając do refleksji.
Ale
przede wszystkim – dla tych, którzy chcą się uczyć.
Uczyć
się uczciwego wysłuchiwania wszystkich racji. Niezależnego myślenia. Prawdziwej
tolerancji. Dostrzegania zła w najmniejszym jego przejawie.
I
wybierania dobra.
________
„Północ i Południe”, John Lakes,
tłum. Mieczysław Dutkiewicz, wyd. Albatros 2022
„Miłość i wojna”, John Lakes,
tłum. Mieczysław Dutkiewicz i Feliks Netz, wyd. Albatros 2023
„Piekło i niebo”, John Lakes,
tłum. Zbigniew Białas, wyd. Albatros 2023