wtorek, 25 maja 2021

„Prowadź swój pług przez kości umarłych”, Olga Tokarczuk

 „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, Olga Tokarczuk

   Zaczęłam lekturę od przeczytania zakończenia książki. Nie wiem jak to się stało. W jednej chwili kartkowałam powieść, żeby zorientować się, o czym jest. W następnej doskonale wiedziałam już kto i dlaczego zabił. I nie miałam zamiaru więcej brać „Pługu…” do ręki. Potrzebowałam miesięcy aby uspokoić się na tyle, żeby dokończyć lekturę – tym razem od początku. A dziś przygotowałam dla Was jej recenzję.

   Na początku jednak chciałabym Was ostrzec. Z oczywistych przyczyn ten post zdradza znaczną większość fabuły „Pługu…”. Jeśli planujecie dopiero sięgnąć po tę książkę, nie czytajcie dalej. Ale jeśli już skończyliście powieść i jesteście ciekawi mojego zdania – zapraszam do lektury.

   Zimą niewielkie miasteczko w Kotlinie Kłodzkiej jest niemal zupełnie opuszczone. Podstarzała nauczycielka angielskiego, Janina Duszejko, spędza większość czasu opiekując się porzuconymi posiadłościami sąsiadów. Niespodziewanie okolicą wstrząsa seria brutalnych morderstw. Ofiarami tajemniczego zabójcy są miejscowi myśliwi i kłusownicy. Czy to możliwe, że leśne zwierzęta mszczą się na nich za doznane krzywdy?

   Wydaje się, że Olga Tokarczuk ma w rękach wszystko, co konieczne do napisania naprawdę dobrej powieści. Jest tu sprawdzony przez całe pokolenia pisarzy szokujący, gwarantujący zaskoczenie zwrot akcji („detektyw” okazuje się mordercą). Jest interesujący psychologicznie punkt widzenia (opowieść snuta z perspektywy zabójcy). Jest nawet – co rzadko spotyka się w kryminałach – głębsze przesłanie (choć ja akurat nie jestem aż tak zadeklarowaną zwolenniczką praw zwierząt jak autorka). Dodatkowo, jako że Olga Tokarczuk jest laureatką nagrody Nobla, książka ma zagwarantowane ogólne zainteresowanie… Tyle tylko, że mimo tych wszystkich atutów lektura zamiast zachwytu wzbudził we mnie niechęć i irytację. Oraz trudne pytanie: co właściwie autorka chciała osiągnąć, pisząc tę powieść?

   Mordercą jest Janina Duszejko. Ta sama bohaterka, którą Olga Tokarczuk uczyniła swoistą ambasadorką swoich przekonań. I to właśnie w powieści jest niezrozumiałe. Z czysto logicznego punktu widzenia, aby przekonać innych do naszych poglądów, powinniśmy przedstawić je jako logiczne i moralnie właściwe. Przekaz ten można wzmocnić, wkładając go w usta postaci szlachetnej, uczciwej i budzącej sympatię. Tymczasem autorka postępuje dokładnie odwrotnie. W jej powieści praw zwierząt broni kobieta, która z zimną krwią – i satysfakcją (!) – dokonuje kolejnych brutalnych mordów. Mnie osobiście szczególnie zirytowało to, jak autorka zrównuje życie ludzi z życiem zwierząt, chwilami zdając się wręcz bardziej cenić to drugie. Nie zrozumcie mnie źle. Sama mam kota, którego nie dałabym nikomu skrzywdzić. Dlatego jestem w stanie wyobrazić sobie gniew i ból Janiny kiedy jej suczki zostały zastrzelone. Mimo to uważam, że jej przeżycia nie stanowią usprawiedliwienia dla czterokrotnego morderstwa. Tak samo, jak uznałabym za moralnie złe każde inne zabójstwo pod wpływem osobistego nieszczęścia, czy chęci zamanifestowania swoich poglądów.

   Być może prościej byłoby mi pogodzić się ze zbrodniami Duszejko gdyby bohaterka okazała choć cień skruchy. W końcu w wielu powieściach bohaterowie zmuszeni są zabijać w imię wyższego dobra. W przeciwieństwie do Janiny jednak, większość z nich prędzej czy później zaczyna odczuwać wyrzuty sumienia. W „Pługu…” nie ma co na to liczyć. „Byłam pewna, że go zabiłam, i było mi z tym dobrze”, chwali się bohaterka po swoim pierwszym morderstwie. Nic dziwnego, że już wkrótce zaczynamy powątpiewać w stan jej umysłu…

   Czy taka postać może kogoś przekonać do wyznawanych przez noblistkę wartości? Śmiem wątpić. Być może szczególnie zdecydowani w swoich poglądach ekolodzy przyznają Duszejko rację. Jednak osoby o przekonaniach bardziej wyważonych czy wręcz opozycyjnych do Tokarczuk, najprawdopodobniej do reszty zniechęcą się do obrony praw zwierząt. A przecież nie to chciała osiągnąć autorka.

   W gruncie rzeczy poznanie finału powieści z wyprzedzeniem wyszło mi na dobre. Dzięki temu przestałam zastanawiać się, kto zabił i mogłam skupić się na wątkach innych niż kryminalny. I przyznam szczerze, że niespodziewanie znalazłam w książce sporo piękna. Śliczne opisy krajobrazów… Ciepłe urywki z życia miasteczka… Długie, leniwe rozmowy z sąsiadami… Chyba po raz pierwszy zdarzyło mi się czytać kryminał jak powieść obyczajową. I pewnie byłabym zachwycona, gdyby nie dyskusyjne zakończenie.

   Swoją drogą jedno jest intrygujące. O bardzo podobnej postaci mordercy wymierzającego innym sprawiedliwość czytałam już w "I nie było już nikogo" Agathy Christie. Tyle tylko, że tam akurat jasne było, że obłąkany zabójca nie może być autorytetem moralnym, nawet jeśli ma trochę racji. A dziś…?

   Quo vadis, literaturo?

____

Źródła zdjęć:

"Prowadź swój pług..." - ze zbiorów własnych

Pozostałe elementy grafiki - https://www.canva.com/

Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z egzemplarza wydanego przez  Wydawnictwo Literackie 2019

poniedziałek, 3 maja 2021

„Kod Leonarda da Vinci”, Dan Brown

„Kod Leonarda da Vinci”, Dan Brown


   Książkom o poszukiwaniu skarbów można wiele zarzucić. Fałszowanie historii, schematyczność akcji, nieprawdopodobne sceny… Jedno trzeba im jednak przyznać. Potrafią do ostatniej strony trzymać nas w napięciu i zaskakiwać. Ja sama uwielbiam ten gatunek. Dlatego właśnie dziś chcę Wam zaproponować jedną z najsłynniejszych powieści o skarbach: „Kod Leonarda da Vinci” Dana Browna.

  Specjalista od symboli, Robert Langdon, przyjeżdża do Paryża aby wygłosić wykład. Niespodziewanie do jego drzwi puka policja, prosząc o konsultację w sprawie… morderstwa. Ofiarą jest Jacques Saunière, kustosz muzeum w Luwrze. Jego ciało zostaje odnalezione w jednej z sal wystawowych, w otoczeniu tajemniczych znaków. Mężczyzna miał spotkać się z Robertem dzień wcześniej… A jedną z ostatnich rzeczy, którą zrobił przed śmiercią było napisanie na podłodze nazwiska Langdona. Wszyscy sądzą, że kustosz chciał w ten sposób wskazać tożsamość zabójcy. Oskarżony o morderstwo profesor musi dowieść swojej niewinności i rozwiązać tajemnicę, za którą Saunière oddał życie. Pomaga mu w tym wnuczka zmarłego, Sophie. Muszą jednak mieć się na baczności: ich tropem podąża nie tylko policja, ale i bezlitosny zabójca…

   Po raz kolejny dopuściłam się największego czytelniczego „przestępstwa”. Obejrzałam filmową wersję „Kodu…” przed przeczytaniem oryginalnej powieści. Rzecz jasna, pozbawiłam się w ten sposób wielu zaskoczeń i emocji. Równocześnie wiedząc, co się wydarzy, mogłam na chłodno przyjrzeć się temu, jak Brown przygotowuje grunt pod kolenie niespodzianki dla czytelnika. I muszę przyznać, że jestem pod wielkim wrażeniem jego umiejętności. Autor do perfekcji opanował zdolność podrzucania czytelnikom kluczowych szczegółów w najbardziej niewinnych miejscach. Prawdziwie mistrzowskie są też przewrotne opisy wydarzeń i przeżyć, które momentalnie wprowadzają nas w błąd. Pod tym względem „Kod…” przypominał mi chwilami książki mojej ulubionej Agathy Christie. Tak jak w przypadku królowej kryminału, trzeba przeczytać powieść drugi raz żeby prawidłowo zinterpretować niektóre fragmenty. Co ciekawe, Brownowi udaje się ukrywać przed nami tożsamość tajemniczego przeciwnika Langdona znacznie dłużej niż reżyserowi adaptacji. Osiągnięcie to wydaje się tym większe, że autor z bezczelną dokładnością opisuje jak morderca dokonuje ostatniej zbrodni, a nawet śledzi jego dalsze posunięcia… Nie zdradzając nawet słówkiem, kim jest zabójca. Na rozwiązanie akcji musimy czekać jeszcze niemal dwadzieścia stron. A mam dziwne wrażenie, że gdyby mu na to pozwolić, autor chętnie pociągnąłby tę grę jeszcze dalej. Żadnej litości dla czytelnika 😊.

    Nieprzyjemnym akcentem pozostają jednak teorie spiskowe, na bazie których opiera się cała fabuła. W powieści Browna, bohaterowie „odkrywają”, że Maria Magdalena w rzeczywistości była… żoną Jezusa. To właśnie ona po śmierci Chrystusa miała objąć zwierzchnictwo nad Jego uczniami. Kościół jednak (przedstawiony w książce jako źródło wszelkiego zła) z nienawiści do kobiet i lęku przed utratą wpływów, rzekomo ukrywa tę prawdę – nie wahając się nawet przed zbrodnią. Tyle teoria. Problemem jest jednak to, że Brown „udowadnia” ją, powołując się na autentyczne dokumenty i obrazy. Przy bezkrytycznej lekturze może to skutecznie zmylić czytelnika. Zwłaszcza że autor w żadnym miejscu nie wyjaśnia, co w powieści jest prawdą, a co – zmyśleniem. Teoretycznie, odpowiedzi na to pytanie ma udzielić pierwsza strona książki, opatrzona wielkim napisem: „Fakty”. W rzeczywistości jednak pogłębia ona tylko wrażenie rzetelności autora i negatywne emocje względem Kościoła. Pod tym względem bardziej podobał mi się film, gdzie stosunek Langdona do teorii był znacznie bardziej wyważony. Na szczęście, mój egzemplarz książki został opatrzony obszernym posłowiem od polskiego wydawcy. Zbigniew Mikołejko podjął się niezwykle delikatnego zadania wskazania na liczne nieścisłości w wywodzie Browna, a zarazem – usprawiedliwienia go przed katolickimi czytelnikami. I choć w tekście wiele kwestii nie zostaje poruszonych, i tak jestem wdzięczna wydawcy.

    „Kodowi…” wiele można zarzucić pod względem rzetelności. Nie da się jednak zaprzeczyć, że Dan Brown jest mistrzem zwrotów akcji i trzymania czytelnika w napięciu. I jeśli przymknie się oko na to, co nam się w książce nie podoba, można z niej czerpać naprawdę wiele przyjemności. Ja nie miałam z tym najmniejszych problemów.

  Jednej tylko rzeczy nie mogę autorowi wybaczyć. Ukazania Jana Pawła II jako człowieka prowadzącego tajemnicze interesy z organizacją przedstawioną w książce jako regularna sekta. Wolę nawet nie myśleć, jak zapamiętają tego wielkiego Polaka zagraniczni czytelnicy książki, którzy słyszą o papieżu pierwszy raz…

___

Źródła zdjęć:

"Kod da Vinci" - ze zbiorów własnych

"Mona Lisa", Leonardo da Vinci - https://pixabay.com/pl/photos/mona-lisa-obraz-sztuka-obraz-olejny-67506/

Darty papier - https://www.canva.com/

Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z przekładu Krzysztofa Mazurka, Wydawnictwo Albatros, Sonia Draga 2014

Copyright © 2016 Z biblioteki Molinki , Blogger