Trudno
recenzuje się pozycje należące do tak zwanej klasyki. Nie da się ich pochwalić,
nie popadając w powtarzanie wytartych frazesów o „arcydziełach”, „wybitności” i
„przełomowości”. Nie da się też ich krytykować – gdyż nawet jeśli słowa zarzutu
są słuszne, nie sposób odradzać ludziom sięgnięcia po książki, które odegrały
tak wielką rolę w historii literatury. A jednak nie sposób też milczeć w obliczu
tych tytułów – ponieważ w szczególny sposób zasługują one na to, aby wciąż
mówić o nich i pisać.
Jem
i Skaut Finchowie wychowują się w spokojnym, rozgrzanym miasteczku na południu
Stanów Zjednoczonych. Pochłonięci dziecięcymi problemami i zabawami, niewiele
interesują się sprawami dorosłych. Ich beztroska kończy się niespodziewanie
pewnego lata, kiedy miasteczkiem wstrząsa sprawa Toma Robinsona. Ten młody,
czarnoskóry chłopak z niesprawną ręką ma stanąć przed sądem pod zarzutem gwałtu
na białej dziewczynie. Brakuje dowodów i wiarygodnych świadków zajścia, a całe
dochodzenie opiera się wyłącznie na słowach obu stron. Obrońcą Robinsona ma być
zaś nie kto inny, jak ojciec Jema i Skauta – prawnik Atticus Finch…
Kiedy
po raz pierwszy wzięłam do ręki „Zabić drozda”, wiedziałam o tej książce tylko
tyle, że jest bardzo znana, bardzo „głęboka” i dotyka problemu rasizmu.
Właściwie do sięgnięcia po nią wystarczyłby mi tylko argument o jej
„klasyczności” i wybitności, ale z przyzwyczajenia zerknęłam na opis na
obwolucie. Krótka notatka informowała, że książka przedstawia historię rozprawy
sądowej pewnego czarnoskórego chłopaka i mniej więcej streszczała postawione mu
zarzuty. Będąc świeżo po spotkaniu z prawniczymi kryminałami Grishama, wyobraziłam
sobie, że czekają na mnie długie sceny przesłuchań, wielkie adwokackie przemowy
i tym podobne sądowe akcenty. Tymczasem już po pierwszej stronie przeżyłam
wstrząs. Bo oto zamiast na obiecywaną rozprawę, natrafiłam na… lekką, wakacyjną
historię o trójce dzieci próbujących wywabić z domu tajemniczego sąsiada. Pasującą
bardziej – jak mi się wówczas zdawało – do przyjemnej powieści dla najmłodszych
niż do „arcydzieła światowej literatury” powstałego z myślą o dorosłych. Sama
sala sądowa pojawia się w książce dokładnie raz – i to dopiero na 244 stronie –
by na stronie 318 zniknąć na dobre.
Taki zabieg Harper Lee z początku – a przynajmniej tak było w moim przypadku – budzi mieszane uczucia. Po co marnować ponad dwieście stron na opisy dziecięcych zabaw, wygłupów i strachów, zamiast od razu przejść do rzeczy? Jednak kiedy dokładniej wczytać się w to – rzeczywiście chwilami przydługie – wprowadzenie okazuje się, że wbrew pozorom sprawa Toma Robinsona jest w nim stale obecna. I choć mała narratorka powieści, Skaut, z początku nie zdaje sobie sprawy z powagi zadania, którego podejmuje się jej ojciec, z biegiem czasu coraz więcej rzeczy daje jej do myślenia. Złośliwe uwagi mieszkańców miasteczka. Krążące po okolicy plotki. Wzmianki Atticusa o pewnej sprawie sądowej, która dotknie go w szczególny sposób, nie tylko jako prawnika, ale przede wszystkim jako człowieka… W ten sposób autorka powoli buduje grunt pod późniejsze, dramatyczne wydarzenia, stopniowo wprowadzając czytelnika w tematykę opowieści… A zarazem przedstawia piękną historię o dorastaniu.
Prowadzenie narracji z perspektywy dziecka ma jeszcze jedną dużą zaletę. Umożliwia wprowadzenie filozoficznych refleksji nad ważnymi sprawami w taki sposób, że czytelnik nie czuje się nimi przytłoczony. Mali bohaterowie nie wygłaszają długich monologów i nie silą się na głębokie rozważania. Mają jednak coś, czego brakuje niejednemu dorosłemu: niewinność oraz zdolność zwyczajnego zdziwienia się absurdem świata. Nie przestają zastanawiać się, na jakiej zasadzie zalicza się ludzi do tzw. „elity”, dlaczego zwyczajni, przyjacielscy farmerzy mogą z dnia na dzień stać się wrodzy i nieprzyjaźni, czy wreszcie jak można szczerze przejmować się niesprawiedliwością w innych krajach, a zarazem nienawidzić własnych rodaków tylko ze względu na kolor skóry. To właśnie te rozmyślania, uzupełnione prostymi wyjaśnieniami Atticusa, w dużej mierze decydują o wartości powieści.
„Zabić drozda” to opowieść o miasteczku takim jak wszystkie. O prostych mieszkańcach, na których oczach rozgrywa się rozpaczliwa walka o sprawiedliwość, zmuszając ich do opowiedzenia się po jednej ze stron. I przede wszystkim o tym, co może czaić się w ludzkich sercach. O uprzedzeniach, okrucieństwie, tchórzostwie… Ale też miłości, współczuciu i odwadze.
O ludziach gotowych robić to, co słuszne – bez względu na konsekwencje.
_______
Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z przekładu Macieja Szymańskiego, wyd. Rebis, 2015
____
Źródła zdjęć:
"Zabić drozda" - ze zbiorów własnych
Pozostałe elementy grafiki - https://www.canva.com/