niedziela, 26 lutego 2023

„Siedem śmierci Evelyn Hardcastle”, Stuart Turton

„Siedem śmierci Evelyn Hardcastle”, Stuart Turton

 

Nie wierzę wydawcom, którzy porównują książki do innych tekstów czy filmów.

W znacznej większości przypadków jest to po prostu tani chwyt marketingowy. Nie masz pomysłu na zareklamowanie powieści? Ogłoś, że przypomina losowo wybrany wybitny tekst z tego samego gatunku. Każdy kryminał mogłaby spokojnie napisać Agata Christie. Seria dla dzieci o magicznych zwierzętach to… następca „Władcy Pierścieni”.

Dlatego kiedy na jakiejś ulotce natrafiłam na powieść porównywaną do mojej ukochanej „Incepcji”, nie rzuciłam się na nią od razu. Założyłam, że to tylko puste słowa.

Jak się okazało, myliłam się tylko częściowo.             

Była to „Incepcja” podniesiona do kwadratu i zmieszana z „Déjà vu”.

 

Budzi się w środku lasów otaczających posiadłość Blackheath, zziębnięty i przerażony. Nie wie kim jest, ani jak się tam znalazł. A jedyną rzeczą, jaką sobie przypomina, jest imię nieznajomej kobiety – Anny. Wkrótce jednak utrata pamięci okazuje się jego najmniejszym problemem.

Jeszcze tego samego wieczoru w Blackheath zginie córka właścicieli, Evelyn Hardcastle. To właśnie główny punkt mrocznej gry, w którą wplątany został Aiden. Od tej pory będzie przeżywać ten sam dzień raz za razem, co rano budząc się w ciele innego mieszkańca rezydencji. Może się uwolnić tylko jeśli odkryje, kto dokona zabójstwa. Jeśli nie uda mu się w ciągu ośmiu dni – wszystko zacznie się od początku. Musi jednak się spieszyć. Nad tą samą zagadką pracują bowiem również jego rywale. A z Blackheath może wydostać się tylko jedna osoba…


Złudna okazała się prostota notki wydawniczej na okładce. Rzeczywiście, bohater „każdego ranka przez osiem dni budzi się w ciele innego gościa”…

Inna sprawa, że kolejność zdarzeń, potrafi być rzeczą względną.

Choć z perspektywy Aidena naprawdę mija pełne osiem dni, w rzeczywistości… wszystko dzieje się w tym samym czasie. Oprócz bohatera po domu równocześnie kręci się siedem innych jego wcieleń, przeżywających różne momenty cyklu w ciałach różnych gości. I tak Aiden z drugiego dnia może otworzyć drzwi Aidenowi wczorajszemu, a nawet przyjąć ostrzeżenie od Aidena z czwartego czy ósmego dnia. Nic dziwnego, że czasem bohater łapie się na tym, że ściga własny ogon, a zagadkowe wydarzenia z teraźniejszości są rezultatem poczynań jego przyszłych wersji.

Jakby tego było mało, kolejne dni wbrew nazwie nie następują po sobie po kolei. Aiden zmienia bowiem postać za każdym razem, kiedy jego obecne wcielenie zasypia bądź traci przytomność – i przy następnej okazji powraca do porzuconego ciała. Wystarczy kilka utarczek z rywalami i przypadkowa drzemka, aby linearność czasu została zupełnie zachwiana. Tak, że fragment drugiego dnia może, dajmy na to, wypaść w samym środku dnia czwartego.

Tym większe gratulacje należą się autorowi, który cały ten bigos przekazuje w taki sposób, aby można było się w nim bez trudu połapać.

Jednak choć zabawa czasem w powieści jest absolutnie genialna, „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” nie jest tylko kolejnym lekkim, ekscytującym czytadłem. Fantastyczne wydarzenia stanowią tylko bodziec, który zmusza bohaterów do wpatrzenia się w głąb własnej natury i wykrycie tego, co naprawdę się w niej kryje.

Kim naprawdę jestem? To pytanie przewija się na wszystkich etapach losów Aidena. Na początku najzupełniej naturalne i oczywiste w ustach człowieka, który stracił pamięć, stopniowo uzyskuje głębsze znaczenie.

Bowiem Aidena ograniczają nie tylko możliwości ciał, które przychodzi mu zamieszkiwać, lecz również ich osobowości. I tak jak nie potrafiłby się ruszyć, gdyby jego wcielenie było przykute do wózka, nie potrafi również uwolnić się od sposobu myślenia narzucanego mu przez konkretny umysł. Z każdym kolejnym dniem przejmuje coraz więcej wspomnień, wiedzy i nawyków swoich „gospodarzy”. I choć policyjne talenty, czy informacje o tym, jaka relacja wiąże go z innymi mieszkańcami domu stanowią dość przydatną spuściznę, ta prawidłowość ma też swoje mroczne strony. Aiden coraz bardziej zlewa się z osobami, których postać przyjmuje. Z czasem zaczyna gubić się w cudzych emocjach, wspomnieniach i namiętnościach… Jednak jak ma walczyć o zachowanie swojej osobowości, skoro nie pamięta nawet, kim jest? Czy w ogóle może powiedzieć o sobie coś pewnego, jeśli w każdym wcieleniu ma inny charakter? Na ile ponosi odpowiedzialność za swoje decyzje?

I wreszcie najważniejsze pytanie: czy cokolwiek jeszcze łączy Aidena z osobą, która przed laty po raz pierwszy przekroczyła próg Blackheath?


W tej plątaninie zawirowań z czasem, kłamstw i masek nic nie jest takie, jakie się wydaje. To, co oczywiste, okazuje się złudzeniem. Przyjaciel – zdrajcą. Wróg – lojalnym sojusznikiem. Nawet własna twarz odbita w oczach innych ludzi ujawnia nagle nowe, przerażające oblicze.

Czy w tym jądrze ciemności znajdzie się miejsce na miłość, uczciwość, czy bezinteresowny gest dobroci?

Cytat na plakacie pochodzi z tłumaczenia Łukasza Praskiego, wyd. Albatros, 2019

niedziela, 12 lutego 2023

„Wyspa Camino”, John Grisham

„Wyspa Camino”, John Grisham

 


Grisham po prostu doskonale się bawił. Takie wrażenie odniosłam, odkładając powieść. Jakby na chwilę zapomniał o rzeszach fanów czekających na kolejne, ekscytujące prawnicze historie… I dla odmiany napisał o tym, co naprawdę kocha. To nie jest książka dla miłośników kryminałów. To książka dla miłośników literatury. A zatem: pisarze, wydawcy, księgarze i oczywiście Wy, czytelnicy – szykujcie się na prawdziwą ucztę!

Pięć bezcennych manuskryptów znika z biblioteki w Princetown. Policja szybko wpada na trop sprawców. Część z nich udaje się ująć, kolejny wkrótce ginie… Jednak pochopnie sprzedane rękopisy na dobre wsiąkają w dyskretny, elegancki światek handlarzy literaturą.

Marcer Mann zaczęła jako młoda, obiecująca pisarka. Jednak po pierwszej, nieudanej trasie promocyjnej musi w końcu przyznać, że jej życie zdecydowanie „nie układa się tak, jak to sobie zaplanowała”. W wieku trzydziestu lat ma przed sobą tylko obumierający początek nowej książki, niespłacony dług studencki i perspektywę rychłej utraty pracy. Tymczasem na jej drodze pojawia się tajemnicza Elaine. Pracowniczka firmy ubezpieczeniowej, która wie o Marcer niebezpiecznie dużo… i proponuje jej zawrotną sumę w zamian za zbliżenie się do Bruce’a Cable’a. Charyzmatycznego właściciela księgarni na wyspie Camino, który, jak wiadomo, ma szczególną słabość do cennych pierwodruków… oraz pięknych, młodych autorek. Jak daleko posunie się Marcer? Czy niewprawionej w szpiegostwie dziewczynie uda się zmylić czujnego Bruce’a? I co stanie się, kiedy desperację i poczucie obowiązku osłabią osobiste uczucia?

To nie jest kryminał. Taka jest prawda, mimo że fakty zdają się wskazywać na coś innego. Jest kradzież? Jest. Są złoczyńcy? Są. Jest finalny zwrot akcji? Pewnie. A jednak wielbiciele gatunku będą pewnie nieco rozczarowani. Bo to nie intryga odgrywa w tej książce najważniejszą rolę.

Przede wszystkim – co pewnie nie zdziwi fanów Grishama – od samego początku doskonale wiadomo, kto stoi za całą sprawą. Kradzież manuskryptów jest opisana niemal co do sekundy, z uwzględnieniem każdego nazwiska, każdego szczegółu misternego planu. Co prawda nie ma pewności, czy ostatecznie rękopisy rzeczywiście trafiły w ręce Cable’a, ale wszystkie fakty zdają się na to wskazywać. Jedyne pytanie brzmi: jakim cudem książki zdeponowane w schowku z winem Oakmont miałyby się odnaleźć w prywatnym sejfie pod księgarnią na Camino? Jednak choć autor mógłby z łatwością dodatkowo udramatyzować fabułę – bądź co bądź rękopisy chce odzyskać zarówno FBI, jak i gotowi na wszystko przestępcy – nie robi tego.

Zamiast tego pozwala akcji zwolnić, a czytelnikowi – rozkoszować się atmosferą literackiego raju, jakim jest Camino. Gustowna, dobrze zorganizowana księgarnia, gdzie można wypić filiżankę kawy i wpaść na spotkanie autorskie. Prześliczny dom Bruce’a i Noelle, który zawsze stoi otworem dla miłośników książek. A przede wszystkim barwna społeczność pisarzy, którzy spotykają się przy lampce wina aby trochę sobie podogryzać i wymienić doświadczeniami. To właśnie te rozmowy nadają książce tak niezwykły klimat. Grisham nareszcie otwiera przed czytelnikiem drzwi do autorskiego światka, z pasją opowiadając o tym, czym zajmuje się na co dzień. Z doskonałym wyczuciem smaku temperuje swój entuzjazm szczyptą gorzkawej ironii. I puszcza nam oko, podśmiewując się lekko zarówno z rzekomej idylliczności pisarskiego życia, jak i związanych z nim małych dramatów. Autorzy, których znajdziemy na kartach powieści, nie należą do tak częstego wśród bohaterów literackich gatunku niedocenionych, wybitnych jednostek. Nie, „Wyspa Camino” z nieco szyderczym realizmem skupia się na „przeciętnej większości” pisarzy. I tak miarą wielkości staje się wydanie serii tandetnych romansideł i horrorów o wampirach, podczas gdy domniemane uduchownione arcydzieła zalegają na półkach, pokrywając się warstewką kurzu. Lecz mimo to wszyscy bohaterowie – mistrzowie pióra i początkujący, ambitni twórcy i producenci literackich knotów – trzymają się razem. I wspólnie drwią sobie z braku natchnienia, własnej nieudolności oraz pisarskich porad. A w powieści cały czas daje się wyczuć lekką nutkę nostalgicznej czułości. Bo nie da się ukryć, że Grisham po prostu lubi to, co robi.

Moje prywatne podsumowanie tej lektury? Proszę bardzo. Przez cały dzień nie zrobiłam nic pożytecznego, przez tydzień robiłam maślane oczy na każde wspomnienie o Camino, a w dodatku najwyraźniej zakochałam się w żonatym złodzieju – księgarzu, którego nie widziałam na oczy.

Czy żałuję?

A gdzie tam.

Niniejszą recenzję ciskam w kąt, bo pisarski zew wzywa mnie gdzie indziej.

Jeśli ktoś będzie o mnie wypytywać, to przekażcie, że wyjeżdżam kupić księgarnię na wyspie.

I pisać.


Zainteresowała Cię ta książka? Zanim przeczytasz, poznaj skradzioną powieść, którą bohaterowie "Wyspy Camino" próbują odzyskać!

____

Cytat na plakacie pochodzi z przekładu Jana Kraśki, wyd. Albatros, Poznań 2019

Copyright © 2016 Z biblioteki Molinki , Blogger