sobota, 19 stycznia 2019

„Star Wars. Ostatni Jedi”, Jason Fry



Odkąd po raz pierwszy obejrzałam „Gwiezdne wojny”, niezwykle doskwierał mi brak „porządnej” książki na podstawie tego filmu. Owszem, w księgarniach roiło się od gazetek tematycznych, bogato ilustrowanych opracowań dla dzieci i encyklopedii postaci, ale znalezienie lektury na poziomie mojego wieku opowiadającej o czymś innym niż losy pobocznych bohaterów czy nieukazane w filmach historie wydawało się wprost niemożliwe. Polski rynek pod tym względem był całkiem wyjałowiony. Po długich poszukiwaniach dałam więc za wygraną. Dopiero kilka miesięcy temu na krakowskich Targach Książki natrafiłam na niewielkie stoisko w całości wypełnione książkami na podstawie „Gwiezdnych wojen”. Nie zastanawiałam się długo. Już wkrótce honorowe miejsce na moim stoliku nocnym zajmował dumnie „Ostatni Jedi”.
       Autorowi udało mu się uniknąć częstego u twórców książkowych adaptacji filmów ścisłego relacjonowania kolejnych kadrów i kopiowania rozmów bohaterów słowo w słowo. Wręcz przeciwnie. Stworzył genialne uzupełnienie filmu. Wplecione w oryginalny dialog drobne dopowiedzenia, dodane sceny i  realistyczne retrospekcje stanowią niezwykłą całość, dzięki której cała historia zaczyna dynamicznie rozwijać się, równocześnie pozostając wierną pierwowzorowi. Rozbudowane opisy uczuć i przemyśleń bohaterów pozwalają szczegółowo poznać te aspekty opowieści, których nawet najwybitniejszy reżyser nie byłby w stanie ukazać na ekranie. Dużym atutem „Ostatniego Jedi” jest także realistyczne ukazanie praktycznie pominiętego w filmie wątku walki o władzę w Najwyższym Porządku. Na kartach książki ukazany jest z perspektywy Kylo Rena, generała Huxa i samego Najwyższego Wodza. Okazuje się, że każde z nich ma pozostałą dwójkę za nieudaczników, względnie pożyteczne narzędzia, a siebie za jedynego godnego pretendenta do stanowiska dowódcy. Autor poświęca też kilka słów pilotom X-Wingów, generał Lei, która w filmie schodzi na drugi plan, a także zmarłej siostrze Rose i jej relacji z bliźniaczką. Jednym słowem wyróżnieni i uczczeni zostają wszyscy, nawet najmniej ważni bohaterowie.
Jednak z drugiej strony w „Ostatnim Jedi” są też fragmenty, których piękna, doniosłości i dramaturgii nie udało się autorowi oddać. Weźmy na przykład scenę, w której admirał Holdo chcąc ratować resztki sił Ruchu Oporu decyduje się na samobójczy skok w nadprzestrzeń w kierunku floty Najwyższego Porządku. W filmie w tej chwili zapada cisza i widzimy tylko świetlistą smugę przecinającą okręt dowodzenia na dwoje. Dopiero po chwili całkowitego milczenia, jakby w zwolnionym tempie wszystko powraca do życia, słyszymy huk eksplozji, okrzyki rebeliantów, a krążownik zaczyna się rozpadać. Z kolei w książce czeka na nas bardzo dokładny opis techniczny wydarzenia, wykorzystujący wyrazy takie jak „plazma”, „pole kwantowe” czy „deflektory inercyjne” (cokolwiek to jest), który nie budzi żadnych emocji poza podziwem dla specjalistycznego słownictwa. Czytając go nie czujemy ani grama smutku.
Nie da się jasno ocenić, która wersja „Ostatniego Jedi” jest lepsza. Książka chlubi się bogactwem wątków, realistycznym rozbudowaniem charakterów postaci oraz nieukazanymi w filmie scenami. Film, choć o wiele uboższy pod tym względem, niektóre momenty ukazuje w sposób bardziej poruszający i pozwala każdemu przeżywać poszczególne wydarzenia po swojemu, nie zdając się na spostrzeżenia autora. Każda z opcji ma swoje wady i zalety. Tak więc książka i film wzajemnie uzupełniają się i zarówno jedno, jak i drugie, godne jest uwagi. Zwłaszcza dla miłośników „Gwiezdnych wojen”.
___
Zdjęcie ze zbiorów własnych
Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z przekładu Michała Kubiaka, wyd. Uroboros, 2018r

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z biblioteki Molinki , Blogger