poniedziałek, 30 marca 2020

„Małe kobietki”, Louisa May Alcott



Odpowiednie wychowanie córek wymaga sporo pracy i wysiłku… Zwłaszcza gdy każda z nich ma inny charakter, w domu brak męskiej ręki, a bieda aż piszczy. Jednak wbrew pozorom przy odrobinie filozoficznego spokoju i niekonwencjonalnego podejścia, swoboda może okazać się całkiem dobrą nauczycielką życia, a zarazem szkołą charakteru, która wpoi najtrudniejszą lekcję nawet najbardziej opornej uczennicy…
              
Trwa wojna secesyjna. Mąż pani March wyjeżdża na front, pozostawiając pod opieką żony cztery dorastające córki: marzącą o wystawnym, eleganckim życiu Meg, energiczną Josephine nazywaną przez wszystkich Jo, nieśmiałą pianistkę Beth i najmłodszą Amy. Dziewczęta muszą zmierzyć się z tęsknotą, biedą i własnymi przywarami. Mimo przeciwności losu znajdują w sobie dość optymizmu, fantazji i pomysłowości, aby wypełnić długie dni oczekiwania na powrót ojca wspaniałymi wycieczkami, przygotowywaniem „opery tragicznej”, czy organizacją spotkań Klubu Pickwicka. Do ich szalonych zabaw włącza się również Laurie - ich rówieśnik, wnuk bogatego sąsiada. Jednak życie nie zawsze jest usłane różami i panny March szybko się o tym przekonują. Wkrótce zaczynają dorastać i przeobrażać się w prawdziwe małe kobietki…

„Małe kobietki” to wdzięczna, kobieca lektura, która z pewnością spodoba się również dorosłym paniom. Urocze bohaterki z miejsca podbijają serca czytelniczek swoją pomysłowością. Trudno się nie śmiać czytając o wieży, która w trakcie przedstawienia przygniata nieszczęśliwych kochanków, ciągłych przejęzyczeniach Amy czy niekonwencjonalnej akcji wychowawczej przeprowadzonej przez panią March. Równocześnie jednak, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, książka okazała się niezwykle mądrą opowieścią o dorastaniu, wiążących się z nim obowiązkach i konieczności pracy nad swoim charakterem. Przykład bohaterek pokazuje, do jakich skutków może prowadzić porywczość, dlaczego tak ważne jest wybaczanie sobie nawzajem, a także jak radzić sobie z sytuacjami tak poważnymi jak choroba jednego z członków rodziny. Autorka wszystkie swoje czytelniczki traktuje jak dorosłe, z niezwykłą delikatnością i szczerością opowiadając im nawet o najtrudniejszych sprawach.

Byłam bardzo zaskoczona, kiedy na kartach „Małych kobietek” niespodziewanie odnalazłam również… głębokie, chrześcijańskie przesłanie. Rzadko kiedy w książkach przedstawia się tak piękne przykłady wiary jako naturalnego elementu życia, a w dodatku przejawiającej się nie tylko w tradycyjnym chodzeniu do kościoła czy modlitwie, ale i w zwyczajnych, codziennych rozmowach. Nic dziwnego, że scena, w której pani March doradza Jo aby powierzać Przyjacielowi wszystkie swoje problemy i słabości, należy do najpiękniejszych w całej książce. Mimo, że wszystkie bohaterki są protestantkami, uważam, że praktycznie w żaden sposób nie wpływa to na uniwersalność płynącego z ich rozmów przesłania.

Na kartach „Małych kobietek”, podobnie jak w życiu, mieszają się radości, drobne ludzkie słabostki, a czasem i wielkie życiowe tragedie. Czytelnik na zmianę chichocze pod nosem, otwiera usta w pełnym przestrachu napięciu i ociera łzy. Młodsze dziewczynki znajdą na jej kartach silne wsparcie i pomoc w dorastaniu, starsze zaś w pełni docenią głębię jej przesłania. Oto prawdziwa, mądra, kobieca lektura – jedna z tych, których ze świecą można szukać wśród współczesnych książek.

Co jeszcze można powiedzieć? Chyba tylko: ZDECYDOWANIE POLECAM!

___
Zdjęcie okładki ze zbiorów własnych
Pozostałe elementy grafiki: https://www.canva.com/
Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z przekładu Anny Bańkowskiej, Wydawnictwo MG 2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z biblioteki Molinki , Blogger