piątek, 13 marca 2020

„Budi, piłkarz z ulicy”, Mitch Johnson



Czy kupując kiedyś w sklepie kolejną parę butów, zastanawiałeś się kiedyś, skąd właściwie wzięły się na półce? Ktoś przecież musiał je uszyć, zapakować, przywieźć… Któregoś dnia to pytanie zadał sobie pewien autor. I tak właśnie powstała ta książka…


Budi od urodzenia mieszka z rodziną w jednej z biedniejszych dzielnic Dżakarty w Indonezji. Całe dnie spędza w fabryce, zszywając buty piłkarskie i uważając aby nie narazić się uzbrojonemu w kij kierownikowi. Swoje zadanie traktuje bardzo poważnie: jak sam mówi – „Jeśli w materiale będzie załamanie, konsekwencje mogą być katastrofalne. Ktoś nie strzeli karnego w finale mistrzostw świata. To może zmienić bieg historii”. W przyszłości  Budi pragnie jednak grać dla Realu Madryt, jak jego idol, Kieran Wakefield. Póki co razem z kolegami trenuje na opuszczonych podwórkach i ogląda mecze na starym, pękniętym telewizorze. Niestety jego marzenia stają pod znakiem zapytania w chwili, gdy niefortunnie kopnięta piłka wpada przez okno do mieszkania jednego z najniebezpieczniejszych mężczyzn w mieście, nie bez powodu zwanego Smokiem. Żeby uniknąć utraty pracy, a być może nawet czegoś gorszego, Budi musi teraz ściśle wykonywać jego polecenia…

              
„Budiego…” kupiliśmy z myślą o urodzinach mojego zakochanego w piłce nożnej kuzyna. Gdyby nie to, pewnie nigdy bym po nią nie sięgnęła – w końcu niezbyt interesuję się sportem. Jednak gdy już wzięłam ją do ręki i przeczytałam kilka rozdziałów, uświadomiłam sobie, że to nie kolejna banalna historia o piłkarzach, ale niezwykłe okno, za którym otwiera się zupełnie inny świat. Mitch Johnson rzuca czytelnika na głęboką wodę, dosłownie wypychając go z domu na brudną, kipiącą życiem indonezyjską ulicę. Moment, w którym nagle dostrzega się ścisły związek między losami bohaterów, a towarami, które przywozi z każdych zakupów, jest jak uderzenie obuchem. Co prawda „Budi…” pisany jest z perspektywy jedenastolatka, dla którego taki stan rzeczy jest zupełnie naturalny i który nie do końca rozumie zasady rządzące światem, jednak dojrzały czytelnik bez trudu dostrzeże straszliwą rzeczywistość kryjącą się za jego prostymi, nieco naiwnymi słowami. Tym bardziej zdumiewa wiara chłopca, który zdaje się nie mieć wątpliwości, że jego marzenia kiedyś się spełnią i autentycznie cieszy się z małych przyjemności, takich jak plakat przedstawiający Kierana Wakefielda w butach pochodzących z jego fabryki. 


Czytając „Budiego…” chyba po raz pierwszy w życiu uświadomiłam sobie, jak wiele daje człowiekowi możliwość uczenia się i życia w dostatku. Byłam autentycznie zszokowana, gdy uświadomiłam sobie, jak wielkie różnice dzielą głównego bohatera i jego o parę lat starszego najlepszego przyjaciela, Rochy’iego, który przez dobre kilka lat chodził do szkoły i mieszkał we względnie przyzwoitych warunkach. Początkowo nie byłam w stanie zrozumieć, dlaczego główny bohater, bądź co bądź całkiem bystry jedenastolatek, nie potrafi pojąć słów kolegi opowiadającego mu o zasadach na których działają reklamy, różnicach między wartościami różnych walut czy powodach, dla których piłkarze każdą parę butów zakładają tylko trzy razy. Zwłaszcza ta ostatnia informacja wywołuje u Budiego duże wątpliwości: „to o butach na pewno nie jest prawda. Gdyby było tak, jak mówi, nie warto byłoby się wysilać, żeby je zrobić. Myślę, że prawdopodobnie są tacy kibice jak ja, którzy te buty kolekcjonują, albo dostają je gracze z niższych lig, albo jest muzeum w kształcie wielkiego buta, które je wystawia.”

Przyjaźń chłopców jest kolejnym mocnym punktem książki. Niesamowite jest, jak wspierają się bez względu na okoliczności – nawet jeśli czasem się kłócą. Równie krzepiący jest wyłaniający się z opowieści obraz rodziny głównego bohatera: babci sypiącej mądrymi opowieściami, zapracowanego ojca, który mimo wszystko znajduje czas na rozmawianie z synem o jego pasji oraz kochającej matce.

„Budi. Piłkarz z ulicy” to książka, która pokazała mi zupełnie inny świat: z jednej strony całkowicie przenosząc mnie na indonezyjską ulicę, z drugiej zaś zmuszając do poznania bardziej „piłkarskiego” sposobu myślenia. Jednak najbardziej zdumiewająca okazała się decyzja, którą na końcu musiał podjąć główny bohater… Ale żeby dowiedzieć się, jaka to była decyzja i czy Budiemu udało się spełnić swoje największe marzenie, musicie sami przeczytać tę książkę. Naprawdę warto. Nawet jeśli na co dzień nie interesujecie się piłką nożną.

___
Źródła zdjęć:

https://ksiazka.net.pl/img/book/budi-pilkarz-z-ulicy/Budi.pilkarz.okladka.390.jpg

Pozostałe elementy grafiki: https://www.canva.com/

Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z przekładu Anny Uszyńskiej, Wydawnictwo Akapit Press 2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z biblioteki Molinki , Blogger