Kawę
pije się u nas dwa razy dziennie. Po śniadaniu i po obiedzie.
Konkretniej:
pije ją moja mama. Zawsze z tego samego, beżowego kubka „z falbanką”, na tej samej
kanapie w salonie.
Na
pół godziny, czasem na dłużej, wszystko w domu ulega zawieszeniu. Kiedy
skończy, zgodnie z niepisaną umową, czekać będą na nas chwasty do wyrwania, lekcje
do odrobienia, podłogi do odkurzenia. Ale póki rytuał trwa, czas staje w miejscu.
Fotele zapraszająco rozchylają oparcia, nieprzeczytane książki wychylają się z
półek.
A
ja uruchamiam komputer i otwieram plik z następną recenzją.
Kawiarnia znajduje się w jednej z bocznych uliczek Tokio. Nijaki szyld prowadzi przybyszów pod powierzchnię ulicy, do malutkiego pomieszczenia w odcieniu sepiowej fotografii. Kilka niedziałających zegarów, jeden gatunek ziaren kawy, jedna kobieta w białej sukience, od niepamiętnych czasów siedząca przy stoliku.
Miejsce to zasłynęło tylko na chwilę.
Kiedy
po mieście rozeszła się fama, że można tutaj przenieść się w czasie.
Jest
tylko jeden haczyk: musisz wrócić zanim wystygnie kawa.
W
amerykańskich filmach wszystko jest prostsze i trudniejsze zarazem. Jeśli
cofasz się w czasie, robisz to po to, aby coś zmienić. Czasem zmiana jest
niewielka i ostatecznie doprowadza Cię z powrotem do punktu wyjścia. Czasem
udaje się aż za bardzo i przypadkiem wymazujesz fragment swojej
teraźniejszości. A czasem naprawdę wszystko naprawiasz.
Toshikazu
Kawaguchi nie daje bohaterom takiej szansy.
Nie
można zmienić teraźniejszości. To jedna z głównych zasad obowiązujących w
kawiarni.
Wszystkie
sformułowane są z podobną, iście japońską skłonnością do porządku i
oszczędzania słów. Choć nie mają one żadnego racjonalnego uzasadnienia, obsługa
uważa przestrzeganie ich za rzecz najzupełniej naturalną. I nikt z pracowników nie
ma zamiaru wnikać w to, skąd się wzięły, ani dlaczego brzmią tak, a nie
inaczej. To właśnie rygoryzm panujących reguł sprawia, że książka ma zupełnie
inny klimat niż inne opowieści o podróżach w czasie. Mówiąc bohaterom, że nie
mogą nic zmienić, i uwiązując ich na jednym, konkretnym krześle zaledwie na kilka minut, autor ogranicza ich pole manewrów do rozmowy.
Krystyna Siesicka napisała kiedyś, że człowiek jest nieprzekładalny na słowa. Chyba
wszystkie japońskie książki, jakie dotąd czytałam, w jakiś sposób dotykają tego
problemu. Nie inaczej ma się sprawa z powieścią Kawaguchi. To właśnie słowa są
tu najważniejsze. Nieco niezręczne, sztywne, wymieniane nad filiżanką kawy. Niekiedy
niewyobrażalnie obojętne, czasem wręcz szorstkie, kryjące pod swoją powłoką
burzę szalejących emocji. Teoretycznie bohaterowie nie mają nic do stracenia. Czegokolwiek
by nie powiedzieli, rozmówca w teraźniejszości nie będzie nic pamiętał. A
jednak skrupuły i społeczne więzy działają. I zamiast wykrzyknąć „kocham cię”,
bohaterowie jak najdłużej rozprawiają o rzeczach obojętnych. Bo co możesz
powiedzieć bliskiej osobie, jeśli wiesz, że w teraźniejszości ona już nie żyje?
Jak masz rozmawiać z matką, której nigdy nie poznałeś? I jak poprosić kogoś o
informację nie zdradzając mu, że wkrótce straci pamięć?
Autor przedstawia cztery oddzielne historie, których akcja rozgrywa się w kawiarni. Mimo, że opowieści można czytać osobno, pozostają one ze sobą ściśle związane. W każdym z tekstów przemyca parę elementów, które w kolejnych rozdziałach wysuną się na pierwszy plan. Jednak choć miejsce akcji, bohaterowie i główna oś wydarzeń (podróż w czasie) nieustannie się powtarzają, autor unika wpadania w pułapkę schematyzmu. Przenoszenie się w przyszłość, w przeszłość, spotkania z osobą z innego czasu… Toshikazu Kawaguchi za każdym razem wnosi do historii coś świeżego. A przy tym zachowuje spójność i charakterystyczny styl całości.
„Zanim wystygnie kawa” to powściągliwa, elegancka opowieść o emocjach i relacjach międzyludzkich. Intrygujący pomysł. Ambicja, która uniemożliwiła mu przerodzenie się w kolejne sensacyjne, oklepane czytadło. Wyczucie w tworzeniu opisów przeżyć, dzięki któremu mniej naprawdę znaczy więcej.
Nawet okładka, estetyczne arcydzieło przypominające w dotyku skórę, zaprasza do tego, by wziąć książkę do ręki i już jej nie puścić.
Nawet jeśli czyta się ją nieco dłużej niż stygnie kawa 😊.
___
Cytat w tytule pochodzi z przekładu Joanny Dżdży, wyd. Relacje, 2022
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz