wtorek, 14 lipca 2020

„Dzień ostatnich szans”, Robyn Schneider




  Walka z nieuleczalną chorobą od zawsze była inspiracją dla całych pokoleń pisarzy. Nic dziwnego – trudno w końcu o bardziej przejmujący i poetycki temat… Chyba, że motyw cierpienia przeplecie się piękną historią miłości dwojga młodych ludzi…

  Kiedy Lane zostaje zarażony lekoodporną hipergruźlicą, nie może pogodzić się z diagnozą. Mimo, że w prywatnym sanatorium, do którego trafia, od kuracjuszy nie wymaga się niczego ponad uczestnictwo w kilku lekcjach dziennie, chłopak rzuca się w wir nauki, starając się nadrobić stracony jego zdaniem czas. Pewnego dnia poznaje Sadie – dziewczynę inną niż wszystkie, która autentycznie cieszy się życiem i wykorzystuje każdą chwilę pobytu w ośrodku. Co wyniknie ze spotkania tej dwójki?

  Trudno mi jednoznacznie ocenić „Dzień ostatnich szans”. Mistrzowskim zabiegiem ze strony autorki jest pisanie kolejnych rozdziałów na przemian z perspektywy Lane’a i Sadie. Uwielbiam kiedy książka daje mi możliwość zgłębienia uczuć i sposobu myślenia różnych bohaterów. W przypadku „Dnia ostatnich szans” najciekawsze efekty tego zabiegu obserwujemy pod koniec książki, kiedy mieszkańcy sanatorium zaczynają snuć marzenia o powrocie do domu, a czytelnik niespodziewanie zdaje sobie sprawę, jak różnie pojmują szczęście poszczególne postacie. Plusem jest również dodatek na końcu, w którym Robyn Schneider szczegółowo opisuje, co zainspirowało ją do stworzenia tej powieści, a także które elementy historii są prawdziwe, a które – zmyślone. Te kilka stron docenią zwłaszcza ci, którzy tak jak ja interesują się pracą pisarzy. 

  Nie da się zaprzeczyć, że Robyn Schneider tworzy genialną fabułę, w której chwile beztroskiej radości przeplatają się z przejmującymi momentami smutku i filozoficznymi rozważaniami. Emocje opisane na kartach książki są tak realistyczne, że momentami całkowicie udzielają się czytelnikowi. W połączeniu z umiejętnie budowanym napięciem sprawiają, że lektura staje się niezwykłym, wręcz oczyszczającym doświadczeniem. Piękne aż do bólu zakończenie pozostawia nas w tęsknym, refleksyjnym nastroju, podszytym subtelną zapowiedzią pokrzepienia…

  Z drugiej jednak strony niektóre wątki wydają się całkowicie pozbawione wdzięku i, przynajmniej w moim przypadku, lekko psują przyjemność płynącą z czytania. Najbardziej rażące jest chyba nieustanne wspominanie kiepskich kolonii, w których przed laty brali udział bohaterowie i dokładne opisywanie niewybrednych wygłupów uczestników. Pozwolę sobie nie wchodzić w szczegóły – dostateczną torturą było dla mnie samo czytanie o takich pseudo zabawach i nie mam najmniejszej ochoty, aby do tego wracać. Może i jestem nieco nadwrażliwa, ale wydaje mi się, że autentyczność i realizm książki nie jest równoznaczny z mnożeniem drastycznych, odpychających opisów. Osobiście, najbardziej cenię sobie autorów, którzy potrafią zachować swego rodzaju subtelną elegancję języka niezależnie od tego, jakie wydarzenia rozgrywają się na kartach powieści. Na szczęście, w przypadku „Dnia ostatnich szans”, główny wątek jest na tyle zajmujący, że przykre wrażenie niesmaku po pierwszych rozdziałach książki zostaje szybko zatarte.

  Drugą rzeczą, która podczas lektury zdecydowanie nie przypadła mi do gustu, była silna skłonność Robyn Schneider do podporządkowania się współczesnym nurtom światopoglądowym. Chyba najbardziej raziło mnie wyjątkowo negatywne przedstawianie osób wierzących. Na początku ten wątek poprowadzony jest względnie subtelnie: główny bohater może i uważa napotkanych chrześcijan za irytujących, ale potrafi też uczciwie przyznać, że starają się być dla niego uprzejmi. Potem jednak autorka rozwija skrzydła, wkładając w usta postaci nienaturalne, patetyczne wyrażenia i otwarcie naśmiewając się z ich modlitw. W rezultacie ludzie wierzący zostają ukazani jako nudziarze opętani manią ewangelizowania wszystkich wokół. Obraz ten wydaje się mocno krzywdzący i kłuje w oczy sztucznością.

  Nie zrozumcie mnie źle –  mimo tych kilku skaz, „Dzień ostatnich szans” to piękna, chwilami wręcz poetycka opowieść o miłości, chorobie, radości życia i żałobie. I choć delikatniejsi czytelnicy mogą mieć problem z przebrnięciem przez niektóre fragmenty, poruszający finał bez wątpienia wynagrodzi wszystkie niedogodności.

  Ja ani razu nie żałowałam, że sięgnęłam po tę książkę.
____
Źródła zdjęć:
okładka - z zasobów własnych
las sosnowy - https://pixabay.com/pl/photos/sosna-las-podk%c5%82adka-clearing-misty-273826/
Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z przekładu Agi Zano, wyd. Otwarte 2018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z biblioteki Molinki , Blogger