„Oni
to my!” Kiedy kilka lat temu w trakcie rozwiązywania ostatniej zagadki z
„Dziennika 29” natknęłyśmy się z siostrą na to hasło, same nie wiedziałyśmy, co
o tym myśleć. Czyżby tak miał wyglądać szumnie zapowiadany wielki finał? Czy
aby na pewno te trzy słowa miały stanowić całe zwieńczenie naszej długiej walki
z tajemnicą zaginionych archeologów? Czy kiedykolwiek dowiemy się, co się z
nimi stało? Dziś, po wielu dniach mozolnej pracy, nareszcie z czystym sumieniem
możemy powiedzieć, że nareszcie rozwiązałyśmy tą zagadkę…
„Dziennik
29. Przebudzenie” stanowi kontynuację „Dziennika 29”, interaktywnej gry
książkowej, o której jakiś czas temu pisałam już na blogu. Dla przypomnienia
wyjaśnię tylko, że notes jest jedyną pozostałością po wyprawie archeologów,
która w tajemniczych okolicznościach zniknęła w dwudziestym dziewiątym tygodniu
badań nad obcą cywilizacją. Czytelnik ma za zadanie odkryć, co naprawdę się
wydarzyło, rozszyfrowując zagadki pozostawione w brulionie przez właściciela i
wpisując odpowiedzi na specjalnej stronie internetowej. Szczegółowe zasady
posługiwania się „Dziennikiem”, a także recenzję pierwszego tomu znajdziecie tutaj.
Niewątpliwą
zaletą „Dziennika 29. Przebudzenie” są krótkie wpisy stworzone przez
zaginionych archeologów. Dzięki nim książka nareszcie zyskuje autentyczną
fabułę, której tak brakowało w pierwszym tomie, a my możemy śledzić losy
bohaterów. Same zagadki, o dziwo, wydają się jeszcze bardziej nieoczywiste i
skomplikowane niż w poprzedniej części. Przykładowo, po raz pierwszy musiałyśmy
z siostrą zwracać wyjątkową uwagę na elementy grafiki łączące poszczególne
zagadki i wykorzystywać zależności między nimi. Mam wrażenie, że nigdy dotąd
nie potrzebowałyśmy tak wielu podpowiedzi. Różnicę widać też na samej stronie
internetowej „Dziennika” – do każdego zadania jest teraz przyporządkowana nie
jedna, ale aż dwie karty ze wskazówkami. Nieco irytujące jest tylko to, że
pierwsza z nich tylko lekko naprowadza czytelnika na rozwiązanie, a druga regularnie
zdradza zbyt wiele. Mimo wszystko, dobrze, że w ogóle można z nich skorzystać. Naprawdę
trudno byłoby się bez nich obejść.
Wielu
z Was zapewne ucieszy się na wieść, że aby dotrzeć do finału, nie będziecie
potrzebowali pierwszej części „Dziennika”. Warto jednak mieć go w pogotowiu, bo
autor przygotował dla jego właścicieli dodatkowe wyzwanie. Jak na mój gust, zagadka
ta jest jednak nieco zbyt skomplikowana. Mam wrażenie, że gdyby nie podziwu
godny upór mojej siostry, która w desperacji dotarła nawet do jej oryginalnej,
angielskiej wersji, nigdy byśmy sobie nie poradziły. Tak czy siak warto było…
Ale co odkryłyśmy – tego już nie mogę Wam zdradzić. Powiem tylko, że warto
było.
Polecam
wszystkim, którzy choć przez chwilę chcą poczuć się jak prawdziwi archeolodzy
na tropie tajemnicy sprzed wieków.
„Oni
to my!”
____________Zdjęcie okładki ze zbiorów własnych
Labirynt: https://www.canva.com/
Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z przekładu Michała Gołębowskiego, Wydawnictwo Fox Games 2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz