niedziela, 16 sierpnia 2020

„Więzy krwi”, Claudia Gray


              Mimo, że oficjalnie saga „Gwiezdnych wojen” już się zakończyła, jednak pragnienie powrotu do odległej Galaktyki i chęć śledzenia losów ulubionych bohaterów wciąż są jak najbardziej żywe. Na szczęście dla wszystkich fanów serii, filmy są prawdziwą kopalnią genialnych wątków, które dobry autor z łatwością potrafi rozwinąć. W takim razie – co powiecie na małą podróż w czasie do początków Najwyższego Porządku i Ruchu Oporu?

              Od upadku Imperium mija ponad dwadzieścia lat. Mimo, że w całej Galaktyce panuje względny spokój i równowaga, kłopotów nie brakuje. W Senacie dochodzi do rozłamu na dwie rywalizujące ze sobą partie: dążących do ustanowienia jednego przywódcy centrystów oraz głoszących niezależność poszczególnych układów populistów. W ferworze negatywnych emocji i prywatnych zatargów, politycy całkowicie poświęcają się jałowym dyskusjom, odkładając w nieskończoność sprawy naprawdę ważne. Zniechęcona i znużona Leia Organa rozważa rezygnację ze stanowiska. Przed zakończeniem kariery postanawia jednak po raz ostatni dokonać czegoś naprawdę wartościowego. Z tego powodu zgłasza się jako ochotniczka do podjęcia śledztwa w sprawie karteli działających na planecie Bastatha. Niestety Senat, chcąc zadbać o obiektywność misji, przydziela jej do pomocy zadeklarowanego centrystę, Ransolma Casterfo. Ku swemu własnemu zdumieniu, księżniczka niespodziewanie znajduje z nim wspólny język. Wkrótce okazuje się, że działalność kartelu stanowi tylko wierzchołek góry lodowej. Towarzysze stają o krok od odkrycia spisku, który może doprowadzić Galaktykę na skraj wojny domowej… Tymczasem rozpoczyna się intensywna kampania przed nadchodzącymi wyborami na stanowisko tzw. Pierwszego Senatora. Populiści oczekują, że zaszczytna funkcja przypadnie właśnie Lei. Tylko czy jej pochodzenie może coś zmienić?

              Przyznam szczerze, że przy pierwszych rozdziałach jakoś nie mogłam wczuć się w akcję książki. Teoretycznie wszystko było w najlepszym porządku, dużo się działo… Jednak mimo wszystko miałam dziwne wrażenie, że cały czas od przedstawionej rzeczywistości oddziela mnie cała Galaktyka. Mimo wszystko, następnego dnia z poczucia obowiązku znowu sięgnęłam po „Więzy krwi” i… przepadłam. Opowieść porwała mnie do tego stopnia, że nawet po przerwaniu lektury chodziłam po domu skrajnie podekscytowana, myślami bujając gdzieś między Hosnian Prime a Corusant.

Powieść Claudii Gray idealnie wpisała się w moje upodobania. Przede wszystkim, genialnie ukazała rozwój relacji między Leią a Ransolmem. Z jednej strony zaspokoiła moje zamiłowanie do przemiany początkowych wrogów w szczerych przyjaciół, z drugiej zaś pozwoliła bohaterom zachować swoje pierwotne poglądy. W ten sposób senatorowie zyskują coraz większy podziw czytelnika, równocześnie realizując cele swoich partii i zachowując szacunek i sympatię wobec siebie. A to jeszcze nie koniec zalet „Więzów krwi”! Autorka mistrzowsko wykorzystała wątek ujawnienia pochodzenia Lei aby dodatkowo zwiększyć napięcie. Po raz pierwszy mamy okazję oglądać księżniczkę w takiej chwili – osamotnioną, pozbawioną wpływów, podejrzewaną o zdradę. W tym momencie trudno wprost oderwać się od opisów przeżyć głównej bohaterki i Ransolma, postawionych w jednakowo trudnej sytuacji oraz jednakowo przybitych odkryciem, choć z zupełnie różnych powodów. Pod tym względem powieść całkowicie spełniła moje oczekiwania.

Chyba najbardziej uwielbiam autorów książek o „Gwiezdnych wojnach” za genialną zdolność ukazywania bardziej „cywilnego” oblicza Galaktyki, trzymając się zarazem ducha oryginału. Claudia Gray idealnie wpisała się w ten nurt, z łatwością kreśląc wizję powojennego społeczeństwa Hosnian Prime. Na kartach „Więzów krwi” żadna planeta nie jest już tylko scenografią do scen strzelanin i politykowania, ale prawdziwym, oddzielnym światem, w którym odbywają się lokalne festyny, działają całkowicie normalne, żądne sensacji media, a zafascynowani historią politycy kolekcjonują pamiątki z czasów Imperium. Dodatkowo, autorka zadbała o należyte połączenie swojej książki z kolejnymi częściami sagi. W trakcie lektury na naszych oczach powstaje Najwyższy Porządek, Nowa Republika chyli się ku upadkowi, a Leia zakłada Ruch Oporu. Dzięki temu powieść staje się genialnym wprowadzeniem do „Przebudzenia Mocy”.

              Czytając opis wydawniczy „Więzów krwi”, miałam lekką nadzieję, że autorka poświęci nieco więcej miejsca najbliższym Lei. Claudia Gray poprowadziła jednak ten wątek zupełnie inaczej niż się spodziewałam, całkowicie oddając głos swojej bohaterce. Na kartach książki praktycznie nie spotykamy więc członków rodziny księżniczki, z wyjątkiem Hana Solo, który z resztą pokazuje się tylko na chwilę. Mimo to, z każdym kolejnym rozdziałem czytelnik coraz silniej dostrzega, że Luke, Ben czy Chewie cały czas obecni są w myślach Lei. Kobieta często ich wspomina, regularnie wysyła im wiadomości i nawet w najtrudniejszych chwilach przede wszystkim stara się o nich zadbać. Te subtelne wtrącenia i uwagi dostarczają jednak zaskakująco wiele informacji, unikając zarazem chaosu, jaki spowodowałoby wprowadzenie do książki dodatkowych wątków. Autorka szczególnie ostrożnie podchodzi do wątku syna księżniczki, chociaż podrzuca czytelnikowi kilka ciekawych tropów, które mogą tłumaczyć jego późniejsze przejście na Ciemną Stronę Mocy.

              Lektura „Więzów krwi” utrzymała mnie w przekonaniu, że Claudia Gray w pełni zasługuje na miano jednej z najlepszych autorek książek o „Gwiezdnych wojnach”, jaką znam. Oryginalność, wartka akcja, godny podziwu talent do płynnego balansowania między drugą a trzecią trylogią… Czego więcej trzeba?

____________
Zdjęcie okładki ze zbiorów własnych
Pozostałe elementy grafiki: https://www.canva.com/
Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z przekładu Anny Hikiet-Berezy, Wydawnictwo Uroboros 2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Z biblioteki Molinki , Blogger