Co
sprawia, że jesteśmy tym, kim jesteśmy? DNA i ściśle określony zestaw komórek?
Nasze wspomnienia, myśli i psychika? A może pochodzenie i miejsce, w którym się
wychowujemy? Co jeśli w ogóle nie jesteśmy w stanie tego poprawnie ocenić? I
przede wszystkim: jak można postąpić słusznie kiedy niczego nie jesteśmy pewni,
a każdy nasz krok może doprowadzić do katastrofy?
Po
wielu miesiącach podróży przez kosmos psycholog Kris Kelvin przybywa na stację
badawczą na planecie Solaris. Ku swemu wielkiemu zdumieniu, na miejscu zastaje
istny chaos. Jeden z członków załogi nie żyje, a dwóch pozostałych balansuje na
krawędzi załamania nerwowego. Nikt nie potrafi wytłumaczyć, co się stało. Wbrew
pozorom dziwne zachowanie naukowców nie jest jednak skutkiem obłędu. Jak się
okazuje, na skutek działalności oceanu na Stacji pojawiają się idealne
sobowtóry osób, które w szczególny sposób zapadły w pamięć astronautów. Wkrótce
Kelvin zaczyna spotykać swoją tragicznie zmarłą żonę, Harey…
„…
nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic.
Jedne planety mają być pustynne jak Sahara, inne lodowate jak biegun albo
tropikalne jak dżungla brazylijska. […] Nie potrzeba nam innych światów.
Potrzeba nam luster” – zauważa Stanisław Lem słowami jednego z bohaterów
powieści. Trzeba przyznać, że trudno o lepszą definicję większości planet
przedstawionych w dziełach science fiction. Pod tym względem „Solaris”
zdecydowanie się wyróżnia. Autorowi udało się wykreować glob tak dalece
niepodobny do wszystkiego, co znamy, że mimo szczegółowych opisów ciężko go sobie nawet wyobrazić. Być może
rzeczywiście „żadne [ziemskie] terminy nie oddają tego, co dzieje się na
Solaris”, nawet jeśli dołączy się do nich całą listę słów stworzonych wyłącznie
na potrzeby książki. Lem wydaje się igrać z czytelnikiem, przewrotnie ukazując
bezradność ludzi w zetknięciu z Nieludzkim. W powieści nie ma nawet prawdziwego
kontaktu z jedynym mieszkańcem planety – olbrzymim, żywym, galaretowatym
oceanem. Nie wiadomo, czy to za sprawą skrajnie odmiennych metod komunikacji
obu stron, czy ze względu na różny poziom inteligencji, dość że wszystkie
badania książkowych naukowców kończą się fiaskiem. W każdym razie - gratulacje
dla autora za cenną lekcję pokory i uświadomienie nam, jak bardzo zakorzenieni
jesteśmy w naszym ziemskim sposobie myślenia.
Jedną
z najciekawszych kwestii, jaką porusza „Solaris” jest problem świadomości i
wewnętrznego „ja”. Odwiedzające Stację klony wyglądają dokładnie tak samo, jak
we wspomnieniach, które posłużyły do ich stworzenia, mają identyczną psychikę i
nie mają pojęcia o swoim pochodzeniu. Od ludzi odróżnia ich tylko to, że nie
muszą jeść, błyskawicznie się regenerują oraz, co najgorsze, nie mogą ani na
chwilę zostawić osoby, z którą są związane. Efekty takiego rozstania przywołują
wręcz na myśl sceny z horrorów: sobowtór przeżywa nagły atak paniki połączony z
przypływem nadludzkiej siły, której nie oprą się żadne barykady. Na początku
książki, podobnie jak Kelvin, spoglądamy na te twory z mieszanką przerażenia i
obrzydzenia… Jednak w miarę upływu akcji pojawia się w nas coraz więcej
współczucia. A kiedy pozornie prześladująca Krisa Harey okazuje się szczerze
kochającą, skłonną do największych poświęceń i wrażliwą osobą, musimy stawić
czoła prawdziwemu dylematowi. Czy dziewczyna wciąż jest tym samym człowiekiem,
co zmarła żona bohatera? Czy w ogóle możemy nazywać ją człowiekiem, nawet jeśli
rzeczywiście doświadcza ludzkich emocji? A może jej uczucia są po prostu ułudą,
bezdusznym urzeczywistnieniem wspomnień Kelvina? W gąszczu pytań trudno znaleźć
właściwe odpowiedzi, a co dopiero postąpić moralnie… Z tego powodu tak trudno
jest pochwalić lub potępić któregokolwiek z bohaterów. W trakcie lektury jakaś
romantyczna, bardziej uczuciowa część naszej natury cały czas kibicuje Krisowi i
Harey, choć równocześnie trudno nam nie przyznać racji rzeczowemu, wręcz
cynicznemu Snautowi… Chyba właśnie dlatego „Solaris” jest tak słynna – nie
sposób oprzeć się niesionemu przez nią intelektualnemu wyzwaniu. Zwłaszcza, że
towarzyszy mu genialna opowieść o miłości.
Mimo,
że na kartach powieści nie znajdziemy spektakularnych wybuchów i awarii
sprzętu, a momentami opisy planety przeplecione naukowymi faktami zdają się
ciągnąć w nieskończoność, od lektury ciężko się oderwać. Dawno już nie czułam
się tak rozdarta między chęcią poznania zakończenia historii i zamiarem
ciągnięcia przyjemności z czytania tak długo, jak tylko się da.
Polecam
wszystkim, którzy tak jak ja uwielbiają znajdować w książkach pytania, na które
nie ma dobrej odpowiedzi.
_____
Zdjęcie okładki ze zbiorów własnych
Pozostałe elementy grafiki - https://www.canva.com/
Cytat zamieszczony na plakacie pochodzi z egzemplarza wydanego przez Wydawnictwo Literackie 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz